Popołudnie. Gorąca herbata. Ostatni wrześniowy weekend w tym roku. Pierwszy od dawna, gdy mam chwilę, by móc nie robić nic. Tak po prostu. Może „nic” to trochę naciągane w moim przypadku, ale wreszcie mogę tak po prostu napisać tutaj coś …o niczym? O tym co u nas, u mnie. Nie edukacyjnie, nie merytorycznie …
Trochę dałam się złapać w pułapkę treści poradnikowych, zapominając, że te przemyślenia, matczyne rozterki i wątpliwości też są w pewien sposób czymś potrzebnym i przydatnym, prawda? Cieszę się strasznie, że powoli tu i teraz do Ciebie wracam w tej formie!
Wrześniowe TU i TERAZ
Siedzę właśnie w posprzątanym wczoraj wieczorem salonie, którego moje dzieci jakimś cudem jeszcze nie doprowadziły ponownie do stanu sprzed moich wysiłków. Słucham z radością szumu zmywarki, którego nie słyszałam z 2 miesiące. Patrzę na musztardowe margaretki, które kupiłam sobie wczoraj w Biedronce przy okazji odbierania słodziaków (ej, mnie też się coś należy!) i ramki nad telewizorem, w których przydałoby się wymienić zdjęcia. Słyszę tykanie zegara i stukanie w klawiaturę. Nic więcej, bo akurat Ł. zabrał Miśkę do sklepu po toruńskie pierniki, na które mamy straszną ochotę, a Wiki maluje farbami u siebie. Z okna widzę popołudniowe, piękne październikowe niebo i blok, który przypomina mi o marzeniach o własnym m. Pierwszy raz od dawna siedzę i po prostu cieszę się chwilą. Jest mi dobrze.
We wcześniejszych wpisach z tej serii trzymałam się schematu tekstu. Wróciłam dziś do nich i uznałam, że takie narzucanie sobie kontekstu działa odwrotnie niż powinno, bo zamiast skupiać się na chwili obecnej (uważność!), piszę po prostu o życiu… a to się wybitnie nie zmienia z miesiąca na miesiąc, więc trochę jakby bez sensu.
Jasne, jak zawsze w życiu na coś tam czekam, czegoś się uczę, czegoś mi brakuje, nad czymś pracuję i o czymś marzę, ale te główne cele nie zmieniają się u mnie od lat i małymi krokami wciąż do nich dążę. Pomyślałam też, że tu i teraz nie mogę przecież jednocześnie czytać, słuchać, oglądać i nie wiem, co jeszcze, więc takie polecenia będą na blogu lądować w osobnych wpisać (najbliżsi ulubieńcy już po weekendzie :)). Co Ty na to?
Co u nas i czemu było mnie tu tak mało od czerwca?
Po części pisałam Ci już o tym w wakacje, ale dziś trochę szerszy kontekst. Przez większość ostatnich 12 miesięcy Ł. pracował też poza domem. Byłam więc od rana do późnego popołudnia sama z Mią, a od obiadu też z Wiki, wciąż jednak próbując pracować. Jesienią zeszłego roku otworzyłam też mój e-sklep z plakatami, przedłużająca się zima wykończyła nas chorobowo, gdzieś w kwietniu Mijeńka zrezygnowała zupełnie ze spania w dzień, co było gwoździem do trumny mojej produktywności, a w czerwcu… przyszło lato. Najpiękniejsze lato jakie pamiętam z ostatnich lat.
Naprawdę, było pięknie! Korzystaliśmy z tego lata jak tylko mogliśmy. Była plaża, rower (Mijeńka na wishbonebike śmiga już na 2 kółkach!) , lody i arbuzy liczone w kilogramach, spotkania z fajnymi ludźmi i dużo czasu z rodziną. Byłoby idealnie, gdyby sytuacja pozwalała nam na to, by na ten czas ograniczyć pracę do minimum i rozwiązywać szybko każdy codzienny problem, bez ograniczeń narzucanych przez budżet.
Jednak u nas takie lato miało też drugą stronę medalu. W domu dwójka dzieci, które codziennie chciałyby być na plaży, spacerze lub gdziekolwiek w plenerze. Niekończąca się lista spraw pierdołowatych nagromadzona przez miesiące mojego niedoczasu na pracę do ogarnięcia i w domu i w życiu i na blogu i w sklepie, uwierająca niczym wrzód na dupie. Bieżąca praca, bo przecież z czegoś żyć trzeba. Urodziny Wiki. Nieefektywna walka o doprowadzenie mojego organizmu do stanu równowagi. Odpieluchowanie Miśki i psychiczne przygotowywanie jej na przedszkole. Konieczność ogarnięcia zmian w pokoju dzieci. Ubraniowo-butowo-zabawkowa zabawa w podaj dalej / wymień na bardziej adekwatne do wieku i rozmiaru. Poczucie, że tracę to lato… że przecieka mi przez palce…. że wciąż nigdzie nie byliśmy na wakacjach… I ja pośrodku tego wszystkiego, będąca blisko obłędu, bo doba była za krótka i nie sposób było ogarnąć nawet to, co naprawdę najpilniejsze. Gdy pisałam dla Was TEN tekst, odpuściłam trochę, bo inaczej totalnie nie dałabym rady. Liczyłam, że przyjdzie wrzesień i przyniesie stabilizację, bo przecież przedszkole, wymarzone 5 godzin pracy w spokoju… Plany mieliśmy ambitne, bo ogarnięcie zaległości to raz, ale jakieś lunche i wypady do kina, będące namiastką randki i wspólne wyjścia na siłownię to też był nasz cel na wrzesień, a tymczasem… zadziało się życie.
Oczekiwania vs rzeczywistość
O okołoprzedszkolnych perypetiach i szkolnych rozważaniach jeszcze Ci napiszę. Pewnie powstanie tu coś a’la Pamiętnik Matki, bo chcę w jednym miejscu zebrać moje przemyślenia w temacie macierzyństwa, ale faktem jest, że w praktyce mieliśmy we wrześniu może z 8-10 razy po 3 godziny bez dzieci… Do tego w pakiecie dostaliśmy awarię niezbędnych codziennie sprzętów, zniszczenie przez przedszkole całego dobrego nastawienia, jakie wypracowywaliśmy z Mią przez 3 miesiące i kumulację dodatkowych zleceń. Na to ostatnie akurat nie narzekam, ale wiązało się z dużym zaangażowaniem czasowym i u mnie – totalnym deficytem energetycznym.
Dlatego, kiedy w tym tygodniu udało mi się zamknąć kilka spraw, zobaczyłam w kalendarzu jak widocznie inne popchnęłam do przodu, doceniłam metodę małych kroków jak nigdy wcześniej. Miałam wybór – albo tip top do przodu albo się wykończę, rzucając się bez realnych szans na triathlon. Najpierw wykorzystałam dzień zombie, by dojść do siebie, a później powoli zaczęłam skreślać z listy rzeczy niezbędne by ruszyć do przodu całą machinę działania. Może dlatego siedzę dziś przepełniona tak potrzebnym spokojem i celebruję weekendowe 'slow’ – mam świadomość, że część rzeczy już za mną i znalazłam system, by codziennie być o krok dalej.
WDZIĘCZNOŚĆ
Zawsze pisałam w tym cyklu za co jestem wdzięczna… To ważna rzecz, nie rezygnujmy, bo pewnie i Ciebie skłoni, by zastanowić się, co doceniasz w codzienności.
Jestem wdzięczna za to, że doszłam w życiu do momentu, kiedy umiem zadbać w pierwszej kolejności o siebie, nim cała reszta runie jak domek kart z powodu mojej złej kondycji. Jestem wdzięczna, że wbrew mojej niecierpliwej naturze, nauczyłam się działać małymi kroczkami. Jestem wdzięczna za to lato, które dało mi wystarczająco słońca, ciepła, uśmiechów dzieci i arbuza, abym była gotowa przetrwać zimę. Jestem wdzięczna za to, że przed nami pierwsza jesień od kilku lat, kiedy mam względne poczucie stabilizacji i plan na kilka miesięcy do przodu. Jestem wdzięczna za to, jak silnym człowiekiem uczynili mnie moi rodzice, jakich ludzi mam dookoła siebie i… że potrafię doceniać to, co mam.
Kończąc już te rozważania przy herbacie, jestem dobrej myśli, bo po co być złej : )
Moje małe cele na październik:
- chociaż 3 x w tygodniu JAKIŚ półgodzinny trening
- pracować nad wyrobieniem nawyku picia wody
- ogarnąć kwestię przedszkola Mijeńki
coroczny rodzinny przegląd zdrowotny- różowa ściana w salonie ?
ciągnąć do brzegu remont u dzieci (jeszcze ściany, okno, materace, naklejki, zabudować łóżko, baldachim, dywan, fotel do biurka, komoda)uporządkować i wywołać zdjęcia(no, prawie! 😉- kupić SOBIE parkę i botki
spotkać się z Emi !- spróbować olejowania włosów
- udostępnić gratisy w sklepie i na blogu
wprowadzić do sprzedaży kolejny nowy produkt w sklepie- pójść na rodzinny spacer do lasu i zebrać skarby jesieni
zdjęcia z kolorowymi drzewami / liśćmizdjęcia na farmie dyńkupić białe małe dynie do zdjęćrodzinny domowy seans kinowy- odkryć nową, pyszną zupę krem
Czy uda mi się zrealizować wszystko? Zobaczymy. Wiem jednak, że kiedy mam te cele spisane w widocznym miejscu, to przypominam sobie o tym, jak chciałabym żeby wyglądała moja codzienność i staram się w miarę możliwości działać w tym kierunku. Polecam Ci to bardzo, bo fajne życie się tworzy samemu : )
Ostatnio na blogu:
* FAKTY o kosmetykach dla dzieci
* Manufaktura Czekolady w Łodzi
* Wyprawka do przedszkola – NIE MUSISZ!
* Jak urządzić funkcjonalny pokój dla dziecka 2-7 lat?
* Park ruchomych dinozaurów!
* Jak odpieluchować dziecko? Kompendium wiedzy!
Koniecznie daj znać, czy chcesz żeby „tu i teraz”, małe cele i inne moje rozważania wróciły do regularnych cykli na blogu. Dla mnie ta informacja zwrotna od Ciebie jest bardzo ważna, dlatego daj znać :*
Mnie udało się kupić jedynie małe pomarańczowe dyńki – plus jedną nieco większą białą właśnie i cykam zdjęcia, cieszę się jak dziecko… Do projektów pasują idealnie, kilka już na blogu… 😀 Ale czułam też taką presję momentami, że ok – dziecko śpi, więc ja szybko te foty, bo potem zero czasu… I co? I guzik – bo jak robię zdjęcia z przymusu, to nie mam serca do kadru, pomysły co do rekwizytów czy ustawień nie przychodzą, a jeśli – to opornie. Wolę więc czasem przysiąść do książki, odetchnąć, a zdjęcia zrobić, gdy będzie wena. Jasne, gdybym miała tylko na nią czekać, pewnie nigdy bym się nie wyrobiła ;), ale jak jestem zrelaksowana, lepiej mi się pracuje. I ostatnio taki okres fajny – w sensie fajnie nam razem wszystkim, między nami takie dobre stosunki… Takie życie chcę, takiego pragnę, niczego więcej do szczęścia nie trzeba :>
NAJLEPIEJ <3!
Dzień dobry. Wpis super, potrafi zmotywować do metody ,,małych kroków”. jako że stosuję ją od dawna, to mogę ci szczerze powiedzieć że bardzo się sprawdza 🙂 a, i wybacz że taka niedoinformowana jestem, ale co się stało z przedszkolem? 🙁
Długa historia – catering do bani, problem z leżakowaniem i całym podejściem w ogóle, bezkuteczne próby przepisania. W sumie – szkoda gadać 🙂
Fajny wpis, motywujący. Też muszę wprowadzić metodę małych kroków. Ciekawa jestem co u was z tym przedszkolem wyszło (moja starsza córa trafiła na wspaniałe miejsce, młodsza jeszcze musi dorosnąć, ale obawy będą). Pozdrawiam
eva
Na razie nie wyszło jeszcze nic konkretnego w kierunku „lepiej” 🙁