Dziś będzie o tym, co u mnie, dlaczego nie najlepiej, czemu i od czego potrzebuję odpocząć, co planuję i dlaczego oraz co chciałabym Ci tym przekazać. Uznałam, że jestem Ci winna kilka słów wyjaśnienia, bo szanuję każdą osobę, która tu ze mną jest i zwyczajnie chcę Ci dziś opowiedzieć o pewnych sprawach zza szklanego ekranu z nieco innej, mojej perspektywy i wyjaśnić, czemu do września będzie mnie mniej.
Wiesz, że to pierwszy od nie pamiętam kiedy wpis, kiedy pisałam i opublikowałam coś tak po prostu, żeby Ci o czymś opowiedzieć, tak jak koleżance przy kawie? Pisałam częściej, owszem, ale zostawało w szkicach, bo nie było kiedy dokończyć. Takich niedokończonych wpisów na bloga jest w tej chwilo koło 50… Niemal codziennie przemknie mi przez głowę myśl w stylu „o, to by było świetnie pokazać w jakiś ulubieńcach” albo zwyczajnie chciałabym się z Tobą podzielić jakimś przemyśleniem na temat smartlife’u, macierzyństwa czy po prostu – życia, ale potem pochłaniał mnie nadmiar obowiązków i myśli o tym „co ja jeszcze dziś powinnam zrobić”.
Wiedz, że nie cierpię słowa „powinnaś”. Jeśli ktoś kiedyś zdiagnozuje alergię na słowa, to „powinnaś”, „musisz”, „trzeba” i im podobne znajdą się w wykazie moich alergenów. Wiem, że wszyscy dorośli wierzą w te słówka święcie, mnie też rzeczywistość ostatnio niemal przeciągnęła na ciemną stronę mocy, gdzie dorosłość z obowiązkami wręcz zżera człowieka z jego marzeniami od środka, zostawiając tylko pustą w środku pisankę, ale… do licha, nie chcę tak!
Uświadomiłam sobie ostatnio mi jak bardzo nie chcę podążać tą drogą. Jak bardzo strach o „bezpieczniejsze jutro” zjadł moją codzienność. Moje tu i teraz. Jak bezmyślnie zapłaciłam, a w sumie wciąż płacę, swoim czasem, życiem, zdrowiem – czymś absolutnie najcenniejszym, czego żadne pieniądze mi nie wynagrodzą, za względne poczucie finansowego bezpieczeństwa…
Chociaż u mnie, u nas, wciąż przecież wybieranie pracy zamiast odpoczynku było i jest działaniem bardzo racjonalnym. Nawet do podstawowych oszczędności i swojego mieszkania nam daleko, a gdzie dopiero fortuna, ale jednak … złapałam się na tym, że nie umiem się cieszyć tym, co udało mi się osiągnąć, bo strach przed powrotem naprawdę trudnego pod względem finansowo czasu, który przeżyliśmy w ostatnich latach, zabijał moją radość. Tak więc, słowem wyjaśnienia …
Przez maj i czerwiec pracowałam (nie tylko tu na blogu) tyle, że czuję się jak człowiek wyżuty, wypluty, wypompowany totalnie i potrzebujący kompletnego resetu. Jak nigdy mam ochotę wyjechać w „dzicz” i odciąć się od wszelkich bodźców. Zamysł miałam dobry, bo w teorii robiłam to, by w wakacje móc się bardziej skupić na dzieciach, własnych projektach i po ludzku odpocząć, a w praktyce… pomijając już niezaplanowane wydatki, które zawsze wyskakują w takich momentach, okazało się, że totalnie nie umiem odpuścić. Czas „za miesiąc czy dwa” jawi mi się jako coś, co nastanie jutro, a ja będę nań kompletnie nieprzygotowana i stanę w obliczu budżetu pełnego kwot „do wydania” z jednocześnie pustą tabelką dochodów… I niby wiem, że tak nie będzie, ale jednak ten strach podświadomie gdzieś we mnie siedział i nie pozwalał mi w pełni odpocząć.
Jednocześnie jestem tak przemęczona, że naprawdę trudno mi zrobić jakikolwiek sensowny ruch, a już na pewno nie ogarnę w ten sposób pomysłu czy strategii na kolejne miesiące, a jestem właśnie w momencie, kiedy „rozbabranie’ kilku ważnych spraw, wymaga ode mnie właśnie przede wszystkim sensownego planu działania. Wkopałam się, trochę nieświadomie, w sytuację patową na własne życzenie i od kilku tygodni jestem zajęta głównie opracowywaniem planu wyjścia z niej – ot dlaczego mnie mniej chwilowo w świecie online.
I tak od kilku tygodni, budzę się codziennie rano z myślą, że powinnam zrobić jakiś milion sto tysięcy trzysta rzeczy. To niewykonalne, a w sumie wszystko jest ważne i naprawdę trudno mi wybrać. Tym sposobem klasycznie robiłam coś cały dzień i miewam poczucie, że nie zrobiłam nic. Nie dość, że nie odpoczęłam w ogóle, to jeszcze straciłam kompletnie chęci na cokolwiek, a poziom mojego wypalenia osiągnął apogeum. Wskoczyłam na wyższy level marnowania życia, bo ani nie odpoczywam, ani nie daję rady popchnąć spraw do przodu, a to dodatkowo pogarsza mój nastrój, bo… to nie ja.
Sama siebie męczę swoim narzekaniem (nawet tym w myślach), a jednocześnie chwilowo nie umiem zrobić kroku na przód lub gdy go robię, zaraz następuje także krok w tył. Poważnie, w tej chwili najbardziej mam ochotę robić nic. Dosłownie. No… może leżeć, oglądać seriale, jeść owoce (które ktoś kupi, umyje, pokroi przyniesie), czytać książki i robić albumy. Męczy mnie absolutnie każde inne zajęcie, z zakupami online włącznie, nawet jeśli dotyczą czegoś, co naprawdę chciałam mieć. Poważnie – od ponad tygodnia zamawiam sobie peeling enzymatyczny, książki, naklejki do bujo i ubrania z wyprzedaży (dla siebie!) , a jeszcze tego nie zrobiłam.
Wiesz, ten tekst powstawał w mojej głowie od kilku tygodni… Chciałam Ci opowiedzieć o tym, jak milion rozgrzebanych spraw kompletnie zdezorganizował naszą codzienność, jak pozbawił mnie sił i motywacji do działania. Pragnęłam wyrzucić z siebie jak bardzo mi się nie chce, jak duży wpływ na to miało właśnie odpuszczenie wypracowanej rutyny i jak bardzo dało mi to do myślenia w kontekście smartlife’u i konkretnej tematyki, jaką chcę poruszyć i na blogu i w kursie jesienią. Chciałam, ale napisanie tego tekstu naprawdę przekraczało moje możliwości. Złożenie choć kilku sensownych zdań, które płynęły by z mojej głowy, z mojego serca, a nie były postem poradnikowym czy informacyjnym, było po prostu niemożliwe – tak bardzo czułam, że utknęłam.
Kilka dni temu z niemocy wręcz przepłakałam wieczór, ale potem obudziłam się rano i było … inaczej. Choć lista rzeczy do zrobienia wcale się nie skróciła, chociaż poza codziennymi problemami ten tydzień przywitał mnie nie tylko poniedziałkiem, ale i w gratisie pms-em, bólem brzucha i migreną, a mimo to po prostu wstałam i zaczęłam działać, bez tego poczucia, że wszystko jest bez sensu. Do 12.00 zrobiłam już pranie, pojechałam po prezent dla Wiki, zrobiłam zakupy i tort, a przed obiadem miałam napisaną większość tego tekstu. Nie wiem, jak długo będzie trwał ten stan, ale liczę na to, że jest początkiem wychodzenia z tego dołka i wreszcie wydaje mi się, że jednak da się uporać z milionem rozgrzebanych rzeczy, jeśli będziemy konsekwentnie działać wg planu.
Dziś jestem gotowa, by Ci o tym napisać i powiedzieć wprost – zmęczyłam się. Zabiłam swoją kreatywność i muszę dać jej czas na odrodzenie. Zgubiłam balans. Właściwie to wykończyłam siebie. Do tego zmęczyło mnie bycie online i niektóre zjawiska, które z tego świata biją, ale to temat na osobny post, bo inaczej zrobię z posta książkę… Poczułam, że mam chwilowo dość wpasowywania się w algorytmy, ogarniania jako jedna osoba pracy dla właściwie całej redakcji, pilnowaniem budżetów, strategii, marketingu w sumie 3 biznesów i dodatkowo próbami łączenia tego z byciem dobrą, zaangażowaną mamą z dwójką dzieci, które są 24/7 ze mną, dobrą żoną i względnie ogarniającą boginią domowego ogniska, pilnującą jednocześnie trwających remontów, wyprzedaży zbędnych gratów, kupowania nowych rzeczy, których do projektów potrzebujemy i uzupełnienia dzieciom garderoby w stylu smart, czyli podczas najniższych cen na wyprzedażach.
Słowem, to co robiłam, a raczej to ILE PRÓBOWAŁAM ZROBIĆ W JEDNYM CZASIE przez ostatnie tygodnie (miesiące?) nie było zdecydowanie ani smart, ani tym bardziej, nie było tym, co chcę praktykować przez resztę życia. Próbowałam być nad-człowiekiem. To zwyczajnie nie ja, a wręcz zaprzeczenie tego, jak chcę żyć. Niestety dałam sobie wmówić, że tak musi wyglądać dorosłość. Nie musi.
A piszę Ci o tym wszystkim dziś dlatego, że wiem, jak wiele mam podgląda blogerki i inne osoby zza ekranu, zapominając o tym, że to, co pokazujemy w Internecie to owszem, prawdziwy, ale tylko malutki wycinek z naszego życia… a ja chciałabym, żebyś zawsze pamiętała o tym, że jestem takim samym człowiekiem, matką, żoną i kobietą jak Ty. Też mam swoje problemy, moje dzieci bałaganią i się kłócą, a ja sama miewam dni, kiedy nie jestem w formie. Daleko mi do wszystkich skrajności – nie chcę pokazywać ani wyidealizowanego życia, macierzyństwa ani płakać nad tym jak strasznie jest trudno, źle i marudzić. Każdy medal ma dwie strony, to jest naturalne. Życie takim właśnie powinno pozostać, bo to dzięki temu mamy szansę w ogóle złapać balans.
Faktem jednak jest, że w tej chwili jednocześnie : mam swój sklep z plakatami, który wymaga trochę mojej uwagi i marketingowego dopieszczenia, bo stworzyłam go i zostawiłam na pastwę losu z braku czasu. Mam bloga, którego uwielbiam, kocham mówić o smartlife i moim podejściu do macierzyństwa, kocham interakcje i rozmowy z Wami. Nie chcę z niego rezygnować, ale też potrzebuję na niego dużo czasu, a do tego on również wymaga czasu i uwagi, nie tylko na bieżąco, ale głównie tak kompletnie od zaplecza. Do tego przecież dochodzi blogowy facebook, instagram i newsletter. Co jeszcze? Mam rozgrzebany temat fotografii, który też czeka na mój czas i uwagę – strona jest niedokończona, zdjęcia do portfolio niewybrane, fotograficzny facebook umiera śmiercią naturalną, a ja muszę podjąć w końcu decyzję, co z tym tematem robię dalej. Ze względu na zdrowie z pilnowania jadłospisów, zdrowych zakupów i treningów powinnam uczynić priorytet na najbliższych kilka miesięcy, a cieszę się, gdy przypilnowałam w miarę samego jedzenia. Spędzamy we czwórkę większość dnia w domu razem i tak co najmniej do września, więc możesz sobie tylko wyobrazić, ile z dwójką dzieci to jest codziennego ogarniania, sprzątania, gotowania i zmywania ; )
Do tego jestem mamą, której dzieci chcą czasu z nią, tak po prostu, ale też zwyczajnego korzystania z wakacji i uprawiają codziennie jęczące modły, byśmy jednak porzucili wszelkie dorosłe obowiązki i przerzucili się w tryb wakacje na 2 miesiące. Słyszę więc każdego dnia tykający zegar, który mi przypomina, że nie ogarnęliśmy jeszcze żadnego wakacyjnego wyjazdu, a jednocześnie budżet niespecjalnie takie atrakcje przewiduje. No i życie mi się dzieje w międzyczasie, czyli ogarniam u dziewczyn mały remont i przemeblowanie, żeby pokój nadal był funkcjonalny i odpowiadał na ich aktualne potrzeby, musiałam ogarnąć wyprzedaż pierwszej części za małych ubranek i zbędnych nam już gadżetów, by obkupić je na wyprzedażach już jesiennie do przedszkola, ogarniałam Wiki urodziny, całuję stłuczone kolana, czytam bajki i tulę na dobranoc, odpieluchowałam Miśkę… więc jeśli na blogu chwilowo cisza, chciałabym, żebyś wiedziała, że wtedy, gdy Ty czekasz na post na blogu albo newsletter ode mnie, ja zapewne marzę o wolnej chwili, by móc przy kawie zebrać myśli i coś dla Ciebie napisać… ale i u mnie, czasem po prostu dzieje się życie i rzeczywistość, przez którą świat offline musi pójść w odstawkę.
Naprawdę jeszcze chwila i wrócę na dobre. Mam nadzieję, że zrozumiesz i mimo wszystko zajrzysz tu czasem zobaczyć, co u nas słychać. Najczęściej jestem na stories na instagramie, więc jeśli chcesz być na bieżąco, to koniecznie zaobserwuj @wikilistka na insta i kliknij w okrągłe zdjęcie profilowe. Będzie mi super miło, jeśli to właśnie tam do mnie dołączysz, bo chwilowo to właśnie ten kanał komunikacji czuję najbardziej i chciałabym, aby zebrało się nas tam 10 tysięcy – wtedy będę Wam mogła w stories wrzucać link i uwierz mi, to przeniesie naszą komunikację na wyższy poziom, bo w tej chwili, kiedy pokazuję coś fajnego, czasem serio nie jestem w stanie odpisać na wszystkie wiadomości.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim, że wydawało mi się, że inaczej się w tym momencie życia nie da. Jednak kiedy mój organizm odmówił posłuszeństwa i zdarzył mi się dzień, który spędziłam na kanapie, totalnie jak ameba, robiąc kompletnie nic i śpiąc na zmianę, bo tak po ludzku mój organizm już nie dał rady, jakoś świat się nie zawalił. To była pierwsza rzecz, która zapaliła moją lampkę w głowie – zbłądziłaś kobieto, można i trzeba inaczej.
I choć dzisiejszy wpis niby jest trochę o niczym, to chciałam Ci nim zwrócić uwagę na fakt, że może na innej płaszczyźnie, ale masz podobnie jak ja. Człowiek czasami się gubi, zbacza z toru, wymaga od siebie zbyt wiele albo bez refleksji.l Może zwyczajnie jesteś przemęczona. Może – tak jak ja – potrzebujesz wykorzystać te wakacje na to, by wiele spraw przemyśleć. Przeanalizować swoje priorytety, wyznaczyć ścieżkę, którą chcesz w najbliższych miesiącach i latach podążać. Być może potrzebujesz większych porządków i dookoła i w życiu jednocześnie – obiecuję, że tym zajmiemy się wspólnie, gdy tylko odzyskam siły, bo będzie to część zarówno wyzwania, jakie przygotowuję, jak i mojego kursu.
Ale dziś po prostu pamiętaj, pamiętajmy, bo i mi zdarza się zapominać – nie da się zrobić wszystkiego na raz, nie musimy być idealne, nie wszystko da się zrobić akurat w tym momencie życia. Czasem po prostu trzeba odpuścić. Przytulić siebie. Odsunąć się, spojrzeć z szerszej perspektywy. Czasem skreślić cały plan i nakreślić nowy. Odespać, naładować akumulatory, pozamykać rozgrzebane sprawy i ruszyć do przodu bez zbędnego balastu. Ja wierzę, że mi się uda 🙂 Jeśli dobrnęłaś do końca, to bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas i zaangażowanie – tacy Czytelnicy to skarb <3
„przytulić siebie” <3
Doskonale cię rozumiem, bo sama trochę wpadłam w takie błędne koło, bo wzięłam na siebie za dużo i brakuje mi już czasu na sen…
Ale organizm sam się domaga by zwolnic.. chyba też powoli wychodzę na prodta
Maria, uwierz mi – lepiej żeby nie brakowało czasu na sen. Ja gdybym zawaliła znów sen i jakikolwiek zdrowy balans, to pewnie bym się wyrabiała. Ale robiłam tak dwa lata, a teraz mam do zrzucenia z 15 kg, insulinooporność, dwukrotnie przekroczony kortyzol i problemy z tarczycą – najprawdopodobniej właśnie przez stres i niedosypianie. Nigdy więcej.
A ja życzę Ci dużo sił do uporania się z tym wszystkim, jesteś super babka i nie daj się!
Dziękuję Ci Kasiu <3 ! :*
Zbieraj siły, korzystaj z czasu z dziewczynkami i wróć z powerem jesienią! 🙂 Te kilka tygodni to fsjny moment na próbowanie różnych metod działania, szczególnie jeśli jesteście teraz wszyscy razem w domu 🙂
Tak, jesteśmy, ale siedzeniem w domu bym jednak tego nie nazwała, bo każde z nas ma pracę, która zajmuje więcej niż etat 😉
Ale dziękuję <3 Właśnie taki mam plan!
Jasne, daleka jestem od takich stwierdzeń!
Zawsze to jednak raźniej i przyjemniej razem 🙂