Też masz ostatnio wrażenie, że szum informacyjny, który nas otacza i ilość sprzecznych informacji skutecznie uprzykrzają nam życie? Idę kupić chleb – wybieram jeden z kilkunastu. Jogurt – tak samo, z tym, że tu jeszcze czytam etykiety i staram się wybrać najlepszy. Idę po szynkę, a producent szczyci się faktem, że szynka nie zawiera glutenu … serio?!
W przypadku kosmetyków, a już zwłaszcza tych dla dzieci, ten szum i niejasności są do tego stopnia rozdmuchane, że szczerze współczuję mierzenia się z codziennymi wyborami podczas zakupów wszystkim debiutującym mamom. Spotkałam się w tej sprawie z ekspertami i dziś pomogę Wam rozwiać większość wątpliwości !
JAK NIE ZGINĄĆ W INFORMACYJNYM SZUMIE?
Mam to szczęście, że po pierwsze od początku moje dzieci miały dookoła siebie dobrych specjalistów, a tym samym ja miałam wiarygodne autorytety i Ci ludzie nauczyli mnie wiele na temat rozsądnego podejścia do zdrowia moich dzieci, a po drugie wolna byłam od rad osób z poprzednich pokoleń, którym się wydawało, że skoro wszyscy „tak” robili, to tak jest dobrze i nikt mi nie kazał dziecka kąpać w wodzie z mąką…
Co jednak ma zrobić taka młoda mama, w moim wieku powiedzmy, więc osoba z pokolenia, które od początku właściwie jest oswojone z technologią i szukaniem wiedzy w internecie, ale jednocześnie przecież wciąż ma dookoła siebie ludzi, często ze starszych pokoleń, którzy „służą dobrą radą” ? Rodzi się dziecko, ta mama staje przed koniecznością wyboru kosmetyków dla dziecka i co? Z jednej strony „tylko woda i olej kokosowy”, z drugiej – cała gama dermokosmetyków, z trzeciej – mama z babcią mówią, żeby kąpać w mączce ziemniaczanej i nacierać oliwą z oliwą. Jak żyć? Co robi ta mama? Zapewne próbuje szukać informacji w internecie, tylko problem z internetem jest taki, że prawdą będzie w nim to, co dana grupa tworząca konkretną społeczność chce uznać za prawdę…
Internet jest przepełniony samozwańczymi ekspertami, wykluczającymi się wzajemnie teoriami, które przedstawiane są jako „prawda” i ich zwolennikami. Smutne, ale prawdziwe. Przerażające o tyle, że często ludzie wierzą w informacje z internetowych grup czy forów tak bardzo, że decydują się podjąć radykalne kroki, będące realnym zagrożeniem dla ich zdrowia lub zdrowia ich bliskich. Jak się w tym odnaleźć?
SZUKAJĄC ZŁOTEGO ŚRODKA
Balans, rozsądek, równowaga. To są rzeczy, które bardzo wierzę i staram się szukać we wszystkim złotego środka. Jestem na tyle świadoma, by weryfikować newsy z internetu, ale też nie mam wystarczająco eksperckiej wiedzy na każdy temat, by móc doświadczalnie i naukowo sprawdzić każdą wiadomość, jaka do mnie dociera. Na co dzień staram się po prostu trzymać zasady zdrowego rozsądku i filozofii środka – wierzę w to, że w rozsądnych ilościach wszystko jest dla ludzi. Oczywiście podejmuję na co dzień najrozsądniejsze i najzdrowsze w mojej opinii wybory, ale też pozwalam dzieciom zjeść czasem ciastka, czekoladę czy nawet żelki. Segreguję śmieci, oszczędzam wodę i papier, ale np. większość kosmetyków i środków czyszczących zwyczajnie kupuję w drogeriach. Dlaczego? Bo uważam, że żadna skrajność nie jest dobra i robię tak, by czuć się ok ze swoimi wyborami, w oparciu o wiedzę, którą posiadam.
Ostatnio żeby zgłębić tę wiedzę, jako świadoma mama, która w dodatku na co dzień dzieli się swoimi przemyśleniami z innymi mamami, wzięłam udział w warsztatach „Sprawdzone – Udowodnione!”, które zorganizowała w Gdańsku marka Johnson’s&Johnson’s, a które to prowadzone były m.in. przez ekspertów takich jak dr inż. Magdalena Sikora, czy znana dociekliwa dziennikarka, która z wieloma specjalistami „sprawdza fakty” – Katarzyna Bosacka. Oprócz zgłębiania wiedzy teoretycznej, robiłyśmy własny kosmetyk. Powiem Ci nawet dlaczego byłam tak bardzo ciekawa, czego się tam dowiem.
Otóż, wspominałam nie raz, dziewczynki mają skłonność do AZS (atopowego zapalenia skóry), przez co generalnie od zawsze bardzo ostrożnie podchodzę do kosmetyków, z którymi mają styczność. Mam oczywiście swoje zasady, dzięki którym nasz AZS jest wyciszony (pisałam o tym tutaj) i przez większość czasu zaleczony, jednak zastanawiało mnie, jakim cudem kosmetyki Johnson’s, których używaliśmy nie raz, w przeciwności do sporej części drogeryjnych produktów, nie podrażniają skóry moich dzieci i jakim cudem faktycznie nie szczypią w oczy. Bardzo chciałam skupić się na faktach, zrozumieć schemat działania i powstawania tych kosmetyków, bo przy takiej skórze, jaką mają moje dzieci, potrzebuję trochę większej wiedzy niż tylko przeskanowanie składu kosmetyku aplikacją, która nie potrafi ze sobą łączyć faktów.
#SprawdzoneUdowodnione, czyli czego dowiedziałam się o skórze dzieci, kosmetykach, parabenach, konserwantach, sls-ach, bakteriach, micelach i absurdach, które nas otaczają?
FAKT 1. Kosmetyki, zwłaszcza te dziecięce, będące wyszczególnioną grupą, podlegają większym restrykcjom, konieczności odpowiednich badań i bezpieczeństwa niż to, co jemy, więc w praktyce są lepiej kontrolowane przed wprowadzeniem na rynek niż choćby suplementy diety. O suplementach Ci kiedyś jeszcze opowiem, ale tu masz główny powód, czemu warto zgłębiać wiedzę od ekspertów – żyjemy w świecie takiego absurdu, że to, czym karmimy dziecko jest mniej przebadane niż to, co nakładamy na chwilę na skórę w celu jej umycia!
FAKT 2. Skóra małego dziecka, czasem nawet do 3 r.ż. jest tzw. skórą dysfunkcyjną, co oznacza, że różni się od skóry dorosłego. Jest od niej o 30% cieńsza, 2 x szybciej traci wodę, a przez to może być bardziej podatna na substancje drażniące. Dlatego też kosmetyki dla małych dzieci są szczególną grupą kosmetyków, które podlegają jeszcze większym restrykcjom i szczegółowym badaniom bezpieczeństwa.
FAKT 3. Nie da się skutecznie umyć samą wodą, bo tłuszcz i brud nie rozpuszczają się w wodzie, są substancjami hydrofobowymi. Dodatkowo twarda woda, która jest w większości domów może naruszać barierę ochronną skóry, a klasyczne mydła, nawet „szare”, mają zasadowe ph przez co podrażniają i przesuszają skórę, zmieniając jej pH i czyniąc ją bardziej podatną na infekcje.
FAKT 4. Olej kokosowy i oliwa z oliwek to nie kosmetyki. W przeciwieństwie do kosmetyków, nie podlegają one badaniom i ocenie bezpieczeństwa, a przez to, że możemy je kupić w różnych miejscach, mają różne pochodzenie, posiadają krótki termin przydatności – mają często różną jakość. Co więcej, oprócz tego, że działają na skórę komedogennie, udowodniono, że pod wpływem długotrwałego stosowania, ze względu na wysoką zawartość kwasu oleinowego naskórek rozszczelnia się, co prowadzi do przesuszenia skóry. Ja nawet kiedyś próbowałam, więc doświadczyłam tego na własnej skórze i włosach…
FAKT 5. Nie ma na Ziemi ani jednej rzeczy, która nie zawierałaby „chemii”, ponieważ każda substancja jest substancją chemiczną (np.woda, cukier, sól) albo połączeniem substancji chemicznych (jak drewno, oliwa czy krem nawilżający). Demonizujemy substancje chemiczne, potocznie nadając im pejoratywny wydźwięk, a tymczasem natura teź może przecież wytwarzać substancje szkodliwe, a nawet śmiertelne (alergeny, trujące grzyby), w laboratoriach powstają za to głównie substancje bezpieczne i dobroczynne (np. jak choćby leki).
Bezpodstawne są więc obawy przed syntetycznymi składnikami w kosmetykach, ponieważ po pierwsze – w laboratorium często tworzy się związki identyczne z tymi, występującymi w naturze, eliminując z nich tylko szkodliwe substancje (np. alergeny w olejkach eterycznych), po drugie – każdy kosmetyk musi być produkowany z wykorzystaniem surowców o potwierdzonym bezpieczeństwie.
Co to oznacza? Także certyfikowane kosmetyki naturalne (np. te z ECOCERT) zawierają surowce wytwarzane w laboratorium oraz konserwanty. Co więcej, warto też zwrócić uwagę, że gdybyśmy wszystko i wszędzie mieli tylko z pozyskanych naturalnie składników, to prawdopodobnie ziemia albo już by nie istniała albo byłaby bliska upadku, bo obrabowalibyśmy ją ze wszystkiego co cenne i wartościowe do cna, a potrafiąc wyprodukować coś identycznego z naturalnym w labolatorium, chronimy także planetę.
CZYSTOŚĆ MIKROBOLOGICZNA, PH, KONSERWANTY A ZDROWIE TWOJEGO DZIECKA
Co wiesz o tych 3 rzeczach oprócz tego, że na pewno gdzieś kiedyś przeczytałaś, że niby konserwanty są złe? Ja, będąc świadomą mamą, wciąż wiedziałam niewiele!
- W składzie niemal wszystkich kosmetyków jest woda, często na pierwszym miejscu. Jest to idealne środowisko do rozwoju bakterii, grzybów i innych drobnoustrojów. Mikroorganizmy znajdują się w powietrzu, na naszych dłoniach, którymi nabieramy np. krem, dodatkowo czasem do produktu może dostać się też woda. Aby kosmetyk był bezpieczny musi mieć zagwarantowaną mikrobiologiczną czystość od otwarcia aż do zużycia ostatniej kropli, dlatego dodanie konserwantu jest niezbędne. Wyjątkiem, w którym konserwantu nie ma jest np. Oliwka Johnson’s Baby – zawiera tylko 3 składniki i nie ma wśród nich wody. Konserwanty (których dopuszczona ilość jest ściśle określona przepisami) są dużo bezpieczniejsze dla naszego zdrowia niż bakterie, które mogłyby się rozwinąć w produkcie pozbawionym ochrony.
Konserwantami są m.in. też owiane złą sławą parabeny, których często konsumenci unikają w kosmetykach, a jednocześnie zjadają je np. w borówkach, malinach czy gruszkach, bo z chemicznego punktu widzenia, dokładnie te same związki, które szumnie nazywamy parabenami występują w tych owocach.
- Faktem jest, że zbyt mała ilość konserwantu nie chroni produktu przed rozwojem szkodliwych mikroorganizmów, a zbyt duża może powodować podrażnienia, dlatego firmy dbają o to, by produktować kosmetyki z idealnymi ich proporcjami, a dodatkowo nieustannie dążą do takich połączeń (np. 2 konserwantów), które wspólnie działają lepiej w mniejszych ilościach czy stężeniach niż pojedynczo. Dzięki temu uzyskuje się jeszcze bezpieczniejsze i delikatniejsze dla skóry produkty, które jednocześnie mają zapewnioną wyższą odporność na szkodliwe mikroorganizmy . To jest rzecz, która zapaliła mi w głowie lampkę, bo czytając skład widzimy tylko, że mamy 2 konserwanty zamiast 1 i w życiu bym nie wpadła na to, że to może być lepsze i bezpieczniejsze dla mojego dziecka, gdyby nie fachowa wiedza w tym temacie.
- Zakłócenie pH skóry, a można to zrobić nawet poprzez mycie samą wodą, która również ma odczyn neutralny (7), podczas, gdy skóra dziecka naturalnie ma pH lekko kwaśne (5,5), powoduje wzrost mikroorganizmów patogennych, a w konsekwencji różnego rodzaju infekcje. To dla mnie kolejna cenna lekcja z warsztatów, ze względu na skłonność moich dziewczyn do AZS.
SURFAKANTY, SLS, SLES, MICELE I SEKRET ŁAGODNEGO MYCIA
Po raz kolejny mogłabym zadać Ci pytanie, które pojawiło się powyżej – co o tym wiemy, poza zasłyszaną „gdzieś kiedyś” tezą? Tu znalazłam odpowiedź na moje pytania ze wstępu, więc myślę, że temat i Ciebie zaciekawi.
- Surfakanty = detergenty = środki powierzchniowo-czynne = substancje myjące. Są powszechnie stosowane we wszystkich płynnych produktach myjących. W połączeniu z wodą tworzą micele, które skutecznie usuwają tłuste zanieczyszczenia.To właśnie rodzaj i wielkość miceli, które tworzą się w produkcie myjącym świadczą o lagodności produktu, czyli im większe micele, tym produkt łagodniejszy dla skóry.Et voila! Zagadka rozwiązana, bo to właśnie głównie dzięki tej specjalnej mieszaninie surfakantów, która tworzy duże micele, bezpieczne dla skóry nawet tak wymagającej, jak u moich dziewczyn. Dokładnie ten sam sekret stoi za formułą NO MORE TEARS® – zostało potwierdzone w testach, że produkt jest łagodny dla skóry i oczu dziecka jak czysta woda.
- SLS i SLES – to po prostu rodzaj surfakantów ( dokładniej anionowej środki powierzchniowo czynne o właściwościach myjących i pianotwórczych), które znajdziemy głównie w kosmetykach spłukiwanych, a także w paście do zębów. Są one bezpieczne i zaakceptowane do stosowania w produktach myjących, a działanie drażniące wykazują tylko wtedy, gdy SLS stosowany byłby jako pojedyncza substancja w wysokich stężeniach i przy długotrwałym kontakcie ze skórą, czego NIGDY nie stosuje się w kosmetykach.
EMOLIENTY, DERMOKOSMETYKI I OLEJ PARAFINOWY
Tak, przed AZS byłam bardzo bliska temu, by uwierzyć w mit o wyższości aptecznych emolientów nad innymi. Do czasu aż jeden z takich produktów krytycznie zaostrzył stan AZS u mojej trzymiesięcznej wtedy córki… dlatego o tym temacie opowiem Ci bardzo chętnie.
- EMOLIENTEM jest każdy pojedynczy składnik jak i gotowy kosmetyk, którego zadaniem jest natłuszczanie, zmiękczanie i pośrednio natłuszczanie skóry. W związku z tą definicją emolientem jest każdy kosmetyk, który w swoim składzie zawiera składniki natłuszczające skórę, w tym oliwka, mleczka czy kremy – nie tylko apteczne i szumnie nazwane dermokosmetykami.
- DERMOKOSMETYKI – wg przepisów prawa nie definiują żadnej grupy kosmetyków. To strategia producentów, a dermokosmetykami nazywa się głównie produkty o szczególnie efektywnym działaniu i dużej zawartości substancji aktywnej. Jednak zgodnie z ustawą kosmetyk musi być przede wszystkim bezpieczny i każdy kosmetyk charakteryzuje taki sam stopień bezpieczeństwa, bez względu na to, czy kupisz go w aptece, drogerii czy supermarkecie.
- OLEJ PARAFINOWY– sam w sobie jest już emolientem. Znany w składach kosmetyków jako Parafinum Liquidum należy do grupy węglowodorów fizjologicznie obojętnych dla naszej skóry ( 5% naszej skóry składa się w ogóle z takich węglowodorów). Jest bezwonny, bezbarwny i nie podlega procesom psucia, dzięki czemu jest nie tylko powszechnie stosowany nawet w „dermokosmetykach” dla skóry wrażliwej i alergicznej, ale też bywa podstawą wielu produktów medycznych, a nawet leków. Co więcej, często twierdzi się, że olej parafinowy nie pozwala skórze oddychać i ma działanie komedogenne. Faktem jednak jest, że wg badań wykazuje on dużo mniejszą komedogenność niż np. olej kokosowy, migdałowy czy masło kakaowe.
TO CZEGO POTRZEBUJE MOJE DZIECKO?! CO JA MAM KUPIĆ?
Cieszę się, jeśli przebrnęłaś przez ten tekst aż dotąd. Tak naprawdę, Twoje dziecko potrzebuje tylko dwóch podstawowych kosmetyków i ew. 2 dodatkowych. W praktyce musisz mieć czym oczyścić jego skórę, a później natłuścić, żeby odbudować naruszoną warstwę lipidową naskórka. Wystarczy więc, łagodny środek myjący i np. oliwka lub balsam, najlepiej z krótkim, prostym składem.
Opcjonalnie warto mieć krem przeciw odpieluszkowym odparzeniom oraz krem z filtrem.
I tyle! Moje dziewczynki mają już prawie 3 i 6 lat, a jedynym dodatkowym kosmetykiem, którego używają poza płynem do mycia (i czasem szamponem) oraz balsamem/oliwką (to i tak zazwyczaj raz w tygodniu albo i teraz już rzadziej) jest nałożona czasami na końcówki włosów odżywka i krem z filtrem. Mamy kilka swoich sprawdzonych marek i raczej nie eksperymentuję, a jeśli sięgam po nowość to bardzo często porównuję właśnie skład nowości z czymś, co już nam służy. Przy dzieciach z ryzykiem AZS, testowanie kosmetyków na chybił trafił byłoby strzałem w kolano samej sobie, bo nawroty AZS można wywołać stosunkowo łatwo, a leczenie jest długie i uciążliwe – zarówno dla dziecka, które cierpi, swędzi je, nie może spać, jak i dla mamy, która wtedy przy nim czuwa.
Tym razem w towarzystwie przewspaniałych (od lewej) : MamaGang | Tekstualna | MommyDraws | Mrspolka-dot | Shinysyl | ModelsOutfit
Mam ogromną nadzieję, że rozwiałam tym wpisem sporo Twoich wątpliwości i obaw, bo w macierzyństwie mamy wystarczająco dużo ważniejszych codziennych decyzji do podjęcia niż doszukiwanie się zabijających trucizn w żelach do mycia dla dzieci, których w obiegu jest tak ogromna ilość, że gdyby wszystkie takie fake news’y, które czytamy były prawdą, nasza populacja dawno by już wyginęła. Wierzę, że ten wpis pozwolił Ci uporządkować wiedzę raz, a porządnie i dzięki temu będziesz mogła poświęcić więcej czasu na bycie ze swoim dzieckiem, rozmowę z kimś bliskim czy po prostu ciepłą kawę.
Jeśli jednak masz ochotę zagłębić się w temat dokładniej, znaleźć odpowiednie badania itp. Zostawiam Ci poniżej przydatne linki – źródło wiarygodnej wiedzy o kosmetykach :
http://ncbi.nlm.nih.gov/pubmed – czasopisma naukowe National Library of Medicine biblioteki prowadzonej przed National Institutes of Health poświęcone tematyce biomedycznej i naukom przyrodniczym
http://IFRAorg.org – strona International Fragrance Association z siedzibą w Genewie, oficjalnego samorządnego organu reprezentującego globalny przemysł perfumeryjny
www.kosmopedia.pl – tu znajdziesz składniki kosmetyków i ich działanie
http://cosmeticsInfo.org – fakty i szczegółowe informacje naukowe na temat składników produktów pielęgnacyjnych
Nie do końca zgodzę się z punktem piątym. Tj. może faktycznie przy kosmetykach dla dzieci badania są bardziej restrykcyjne, ale nie zgodzę się, że chemia ogólnie w naszym życiu jest w porządku, tj. że wszystkie składniki sztuczne, jaki wymyślił człowiek np. na potrzeby medyczne, są w porządku. Bo np. wiele barwników w porządku nie jest, nawet w lekach. Mnie ostatnio przepisano leki z barwnikami, o których nie wiedziałam, do póki nie przeczytałam składu – z ciekawości, ale w sumie co człowieka interesuje skład tabletek hormonalnych? Ja już zafiksowana trochę chyba jestem, ale wzięłam i zaczęłam czytać. I okazało się, że zastosowane barwniki (no tak, przecież tabletka do połykania musi mieć ładny kolor, tak? :/ jeszcze rozumiem jakieś rozróżnienie dwóch rodzajów tabletek: czynnej i placebo, ale jedna z nich nie musi być „kolorowana”, prawda? A były obie!) są uczulające, a ja jako alergik na nie reagowałam… Przez to prawdopodobnie silniej reagowałam na inne alergeny w moim otoczeniu – w lecie kilka razy tak puchłam, że zaczynałam się dusić… Nigdy tak nie miałam – i podejrzewam, że regularne (codzienne!) przyjmowanie barwników miało w tym swój udział… Także to nie jest tak, że substancje wymyślane przez człowieka na potrzeby kosmetyczne czy medyczne są ok. Nie wszystkie konserwanty są w porządku, nie wszystkie barwniki. Ale dzisiaj w istocie trudno jest się w tym wszystkim rozeznać… Chyba metoda prób-i-błędów sprawdza się najlepiej, tj. dobór wg swojej wiedzy i potem sprawdzanie, czy faktycznie jest ok…
Nie no pewnie, że nie wszystko, co powstaje w laboratorium jest dobre, tak samo jak natura może być trująca a nawet zabić. W pełni się z tym zgadzam, sama też kiedyś w te barwniki w tabletkach się zagłębiałam 🙂 Sęk w tym, że niektóre bzdury są totalnie rozdmuchane, do tego stopnia, że podejmowane są zmiany np. w komunikacji nie ze względu na to, że coś (np. sls, parabeny) są złe i szkodzą, tylko dlatego, że ludzie tak mówią. Jak dobrze pamiętam z warsztatów, są nawet prace nad jakąś ustawą unijną (chyba), żeby zabronić tych napisów „to jest produkt X, Y, Z-free”, bo wprowadzają w błąd itd. Chore jest to, że negując konserwanty nie mówi się wprost o szkodliwości bakterii, jakie bez nich mogą się namnożyć. Albo wrzuca się detergenty do jednego worka z masą niezrozumiałych nazw, nie tłumacząc zasady działania, nie mówiąc choćby o micelach, o sensie stosowania itp. A już wychodząc poza kosmetyki – ten informacyjny szum i wygodne dla niektórych niedomówienia są wszędzie, naprawdę na każdym kroku i to jest straszne 🙁
To prawda. + uproszczenia, generalizowanie, skróty myślowe, a przy dzisiejszym pociągu człowieka do wszystkiego, co szybkie i łatwe, tych skrótowych informacji się nie weryfikuje, nie szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak, a nie inaczej.
To prawda, powinni zakazać dopisków „bez czegoś-tam” i innych tego typu, bo to tylko wprowadza ludzi w błąd… Że jak takie dopiski, to np. fajny skład, a tak nie jest… Jak w przypadku niektórych słodyczy np., gdy czytam, że bez konserwantów, barwników, a w składzie… syrop glukozowo-fruktozowy. Więc niby na opakowaniu, że skład ok, że produkt dla dzieci, że super, a właśnie super nie jest. Jest wręcz odwrotnie…
No ja dziś próbowałam wybrać „zdrowe” ciastka, żeby tak wiesz, czasem dać nawet do lunchboxa itp. Że błonnik, że bez konserwantów i cuda wianki, a w składzie cukier w 3 postaciach, olej palmowy, spulchniacze… 🙁
Żebyś wiedziała… Ja tak szukałam ciastek na spód do sernika… I stwierdziłam, że łatwiej chyba samemu upiec i potem pokruszyć… 🙁