„Mamo, dam radę sama”. Ile razy słyszysz to w ciągu dnia?
To jedne z najpiękniejszych, a jednocześnie najtrudniejszych momentów mojego macierzyństwa. Kiedy mówią „ja sama” to czuję z jednej strony dumę, bo przecież o to chodzi – by wychować możliwie najbardziej samodzielnego i wierzącego w siebie człowieka. Z drugiej – czuję strach. Za każdym razem, gdy trzylatka kroi nożem warzywa do sałatki albo chce samodzielnie usmażyć jajecznicę. Kiedy moja siedmiolatka chce wyjść sama na dwór albo do koleżanki… A już najbardziej, gdy myślę o tym jak szybko i jak bardzo te granice będę musiała przesuwać jako mądra mama, choćbym nie wiem jak bardzo się bała.
Dziś wiem, że choć w środku trochę się boję za każdym razem, to dla nich nawet ta wspomniana możliwość samodzielnego przygotowania potraw jest tak cholernie ważna z wielu powodów. Uczą się, że potrafią. Zyskują świadomość, że dadzą sobie radę. To rodzi pewność siebie, wiarę we własną sprawczość, własne umiejętności.
Dreszcz niepewności, a czasem i zniecierpliwienia towarzyszy mi w wielu codziennych sytuacjach, ale miałam świetny przykład mądrego rodzica. Z perspektywy czasu widzę, jak dużą dało mi to przewagę w wielu kwestiach nad rówieśnikami. O ile było mi łatwiej wejść w dorosłość właśnie dlatego, że decydowanie o sobie w dużej mierze było dla mnie naturalne. Zawsze kiedy wizja przyszłości z nastolatkami w domu zaczyna mnie przerażać, mówię sobie, że nie było zbyt wielu zakazów, więc nawet nie miałam się przeciwko czemu buntować i ta idea mocno przyświeca mi w wychowywaniu dziewczyn 😉
Mamy w domu ustalone pewne jasne i wyraźne granice, które dają im poczucie bezpieczeństwa, ale też dajemy im bardzo dużo swobody tam, gdzie nasze zdanie nie jest ważne dla ich zdrowia, dobra czy bezpieczeństwa. Same wybierają co z „normalnego jedzenia” zjedzą na śniadanie i kolację, a obiady i podwieczorki zazwyczaj ustalamy wspólnie, wpisując w jadłospis to, na co każdy z nas ma ochotę w różnych dniach. Przez większość tygodnia nie sprzątam ich pokoju, ucząc odpowiedzialności za swoje rzeczy. W większości same wybierają też ubrania – zarówno te, które kupujemy jak i te zakładane danego dnia. Moje granice to ograniczenie do konkretnego typu rzeczy (np. spodnie) i ustalamy budżet, czasem ja wybieram sklep. Mają w szafie rzeczy tylko na dany sezon i w dobrym rozmiarze, żeby uniknąć niepotrzebnych sporów, gdyby o 7 rano któraś wpadłaby na pomysł ubrania krótkich spodenek w środku zimy. Nie ingeruję jednak w to jaką ubiorą bluzkę lub spodnie czy sukienkę, bo… to one będą w to ubrane. To one mają się w tych ciuchach dobrze czuć danego dnia, nie ja. Czasem trochę ubolewam, że już mi dzieci wyrosły z etapu, kiedy dawałam upust mojemu zamiłowaniu do działów „baby”, ale cóż – takie życie. Bardzo staram się pamiętać o tym, że to są autonomiczni mali ludzie, osobne jednostki i ich własne życie. Mają pełne prawo do tego, by mieć swoje upodobania co do stylu, kolorów, smaków i wielu innych rzeczy i staram się to szanować i respektować, gdy tylko przejawy chęci decydowania o sobie się pojawią.
Pierwsze wiosenne ubrania, które widzicie na dzisiejszych zdjęciach też wybierały sobie same – linki do wszystkich rzeczy dla zainteresowanych są poniżej : )
Ubrania dziewczyn z 5.10.15., które jest partnerem dzisiejszego wpisu:
Bluzka w paski | jeansy | kurtka na wiosnę| sukienka Mii | legginsy Mii | gumka do włosów | spinka.Buty to Bobux. Dziewczyny wybrały też jeszcze inną bluzkę w paski, szare spodnie i granatowe legginsy. To podobne modele do tych, które testowałyśmy już jesienią, więc o jakość się raczej nie martwię : )
Często chcemy, żeby nasze dzieci w przyszłości były odważne, nie bały się sięgać po marzenia, miały swoje zdanie, potrafiły sobie poradzić w życiu, nie dały sobą pomiatać, były ambitne i silne…. Jednocześnie oczekujemy w dzieciństwie „posłuszeństwa i grzeczności”, myląc je z kulturą i szacunkiem. Żyjemy w społeczeństwie, gdzie stawianie naturalnych granic jest piętnowane jako bycie niegrzecznym. „Daj cioci buzi, przytul wujka, zrób Pani „papa”. „Mamo nie smakuje mi ta zupa” u cioci na obiedzie – to wszystko są granice dziecka i informacja zwrotna, którą powinno się uszanować, a jak często tego nie robimy?
Nawet dla mnie, choć miałam ogromne szczęście i dostałam w tym temacie naprawdę solidne fundamenty od rodziców, taka droga świadomego macierzyństwa nie jest łatwa. Teraz to jest pikuś, bo mimo wszystko, niemal wciąż mam je przy sobie, czuwam nad ich bezpieczeństwem, a możliwości decydowania uczą się jeszcze w stosunkowo neutralnych dla mnie i ich przyszłości sprawach. Żyję jednak ze świadomością, że każda z nich może wpaść na pomysł, by po 18 urodzinach lecieć do Afryki i leczyć chore lwy, będą skakać ze spadochronem, na bungee albo zechcą wyruszyć z plecakiem w podróż dookoła świata …. Z jednej strony, chciałabym, by miały w sobie taką odwagę i otwartość na świat, bo mi mimo wszystko jej brakuje. Z drugiej – najchętniej trzymałabym je bardzo blisko siebie, chcąc swoim doświadczeniem chronić je przed możliwymi błędami.
Sęk w tym, że tak się nie da.
Nie przeżyję za nie życia.
Zresztą, czy to byłoby fair?
Macierzyństwo to codzienne dylematy i strachy. Satysfakcja, jakiej nie daje mi nic innego na świecie, ale okupiona ogromną pracą nad sobą, jeśli chcę robić to dobrze. Przypominam sobie o tym każdego ranka przy herbacie i wieczorem przed zaśnięciem, jednocześnie dziękując i praktykując wdzięczność za to, jak cholerne szczęście mnie spotkało, dając mi możliwość tworzenia dwóch tak wspaniałych, pięknych, dobrych, silnych i pełnych miłości dziewczyn <3 .
Zgadzam się z poprzednią wypowiedzią – takich świadomych rodziców powinno być tylko więcej.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego! 🙂
„Często chcemy, żeby nasze dzieci w przyszłości były odważne, nie bały się sięgać po marzenia, miały swoje zdanie, potrafiły sobie poradzić w życiu, nie dały sobą pomiatać, były ambitne i silne…. Jednocześnie oczekujemy w dzieciństwie „posłuszeństwa i grzeczności”, myląc je z kulturą i szacunkiem. ” – jakie to ważne słowa! Bosh, jak mnie wkurza czasem, gdy czytam wypowiedzi niektórych rodziców… Np. tych optujących za klapsami, że to spoko metoda, że oni byli bici i wyrośli na ludzi… Naprawdę dziecko wcale nie musi nas słuchać WE WSZYSTKIM, a my nie musimy TRESOWAĆ dziecka: że teraz ma podać rękę, raz dać głos (wierszyk albo „dzień dobry”), innym razem milczeć, że to, że sramto… A wystarczy z dzieckiem rozmawiać jak z dojrzałym człowiekiem – traktować jak partnera… Jasne, że to wciąż dziecko i nie ma jeszcze naszego doświadczenia, więc musimy być czujni, ale naprawdę nie trzeba go traktować jak niepełnosprawnego albo jak lalkę czy zwierzątko… Ech, z drugiej strony dobijają mnie dorośli, którzy nie stawiają granic, bo np. dziecko wrzeszczy, gdy mu czegoś zabraniają i oni to zbywają śmiechem albo machają ręką, bo… bo co właśnie… Bo by się zmęczyli rozmową, tłumaczeniem? Bo może by krzyknęli i się tego boją? I potem widzę, jak taki maluch w wieku mojej córy wariuje i nikt z tym nic nie robi sensownego (bo albo upominanie ze śmiechem, czyli przekaz niejednolity – niby nie można, ale jakie to śmieszne i zabawne, albo brak konsekwencji, bo używanie mocnych gróźb, których się potem nie stosuje, bo – no właśnie – za mocne). A o dziwo jak ja się odezwę albo mąż – czasem działa. Na nasze dzieci też, na tamto czasem… Czyli może wina nie leży w dziecku, a w dorosłych właśnie? Ech, boli mnie podejście niektórych… Bo wiem, że potem z tymi dziećmi jako dorosłymi będą miały do czynienia moje dzieci… I że taki świat stworzymy, jaki budujemy teraz…
Ja myślę tak samo. Naprawdę, jeśli mówimy o kilkulatkach, to to nigdy nie jest wina dzieci… Ja nie wierzę w dzieci złe do szpiku kości.
Wow. Czytało mi się to naprawdę dobrze i gratuluję takiej świadomej mamy 🙂 Zazwyczaj to ojcowie są tymi, których zdaniem polega na przesuwaniu granic, stwarzaniu niebezpiecznych sytuacji. Gdy mama bywa zapobiegawcza i najchętniej pomogła dziecku a właściwie wyręczyłaby je, schronila pod klosz przed niebezpiecznym światem, to ojciec pokazuje swoim zachowaniem drugi biegun. I dobrze, że tak jest. Dobrze, że wykazujesz równowagę i jesteś świadoma tego wszystkiego. A jak w rodzinie słyszę zdania kierowane do dziecka: by ukokchało kogoś, przytuliło, podzieliło się czymś chociaż wcale jeszcze nie chce bo się nie nabawiło zabawką to aż mnie mierzi. Fajny wpis 🙂
Bardzo dziękuję ! Dobrze wiedzieć, że jest więcej takich świadomych rodziców