Myślę sobie, że mogłabym te wpisy powstające pod wpływem emocji i przemyśleń z końcówki tego roku, wrzucić do cyklu nazwanego „O oczywistościach na nowo”. Z jednej bowiem strony, wnioski do których dochodziłam przez ostatnich 12 miesięcy dotyczą kwestii powszechnie znanych i nie odkryłam koła na nowo, z drugiej jednak – spojrzałam na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy, co finalnie ogromnie dużo zmieniło w moim życiu.
Zrozumienie pewnych spraw na nowo, w sposób adekwatny do mojego obecnego miejsca w życiu, przetasowało je tak, że aż sama nie potrafię chwilami uwierzyć jak wiele zmian może się kryć w odpowiednim zrozumieniu pewnych rzeczy w odpowiednim czasie.
Dziś dwa słowa o końcówce roku i nowych początkach. Wiem, że Nowy Rok jest taką fajną, najlepszą w roku datą na nowe rozdanie i jednocześnie deadline’y fajnie się wyznacza do końca roku. Też żyłam w takim przeświadczeniu przez ostatnie ćwierćwiecze. W tym roku jednak dobitnie powtarzam sobie, że w praktyce, 1 stycznia jest takim samym następnym dniem jak każde inne jutro. To jest niby oczywiste, a jednak wiele zmienia.
Wiesz dlaczego?
Z jednej strony, jestem całym sercem za to, by skupiać się na realizowaniu swoich celów. Mocno popieram na pewno zamknięcie przed końcem roku spraw ciągnących się, może nie wygodnych. Tak zwanych pierdołowatości, które siedzą gdzieś z tyłu głowy – niewysłane pismo, niedostarczona faktura, oddanie pożyczonej książki, może porządek na mailu albo wywalenie jakiegoś kartona z piwnicy. Takich rzeczy, które można bardzo szybko odhaczyć na raz, a ich niezrobienie sprawiłoby, że wejdziemy w nowy rok ze zbędnym balastem. W tej kwestii uważam, że warto dołożyć wszelkich starań, by zrobić w swoim życiu miejsce na nowe.
Jednocześnie w tym roku zrozumiałam jak idiotyczne jest prześciganie się w skreślaniu przyjemnych zadań z grudniowej listy „to do” byle skończyć przed końcem roku. Grudzień – miesiąc odhaczania. Łyżwy, jarmark świąteczny, pieczenie pierników, pakowanie prezentów, spacer po mieście oświetlonym lampkami, świąteczny film w kinie, dokończyć 30 książek przed końcem roku i zrobić albumy z zaległych 5 lat ….
Przez kilka dni grudnia, który okazał się dla nas chyba najmniej łaskawym miesiącem w tym roku, miałam takie poczucie wewnętrznego biczowania się, że przecież te cholerne dni mijają tak szybko i zupełnie nie tak, jak sobie zaplanowałam. Że przecież NIE ZDĄŻĘ! Albumy, książki, lodowisko, jarmark … Kiedy, skoro zgodnie z prawem Murph’ego aktualnie wali się wszystko, co tylko mogło? Miałam więc wizję nieuchronnej klęski, nienapisanych wpisów, bez których – jak mniemałam – świat się zawali, niewypuszczonych nowych produktów, niezapisanych planów – bo nie było kiedy i ogólnie wewnętrze poczucie jakby świat miał się skończyć wraz z końcem roku i czego nie zrobię – przepadnie bezpowrotnie.
Bo co? Świat się skończy 31 grudnia?
No niespecjalnie.
Lista małych przyjemności z założenia ma służyć temu, by dawać radość. Jeśli wplączemy ją w szaleńczy wir życia i potraktujemy jak listę zadań do odbimbania „byle więcej w krótkim czasie”, straci cały swój urok.
JEŚLI NIE DO KOŃCA ROKU, TO JAK I KIEDY?
Po pierwsze od pewnego czasu uparcie praktykuję celebrowanie codzienności. Tej zwyczajnej. Nie tylko w grudniu i w weekendy, ale też w zwykłe wtorki i czwartki. W styczniu i listopadzie i każdym innym z 12 miesięcy w roku.
Robimy rodzinne seanse filmowe albo serialowe wieczory z Ł. Celebruję moje pół godziny z kawą albo deser. Staram się czytać codziennie choć kilka stron książki. Planujemy sporo mniejszych wyjazdów zamiast jednych spektakularnych wakacji, które mijają nie wiadomo kiedy. Gramy w planszówki, staramy się powoli ale konsekwentnie realizować nasze cele. Nie planuję ogromnych remontów za dziesiątki tysięcy, ale zamiast tego nie było w tym roku miesiąca, żebym nie wprowadziła jakiejś trwałej, wartościowej zmiany w naszym otoczeniu. Małymi krokami do celu …
Nawet w tym grudniu, pomimo tego, że był trudnym i ciężkim miesiącem, udało mi ogarnąć sporo przyjemnych spraw. Może nie były dopracowane idealnie, ale było wystarczająco dobrze. Był świąteczny seans z bajką, pieczenie pierników, pakowanie prezentów, kalendarz adwentowy, ubieranie choinki, tort dla Mijeńki, rodzinne selfie w bombce i nawet rodzinne wyjście do kina na Listy do M3. Co więcej – udało nam się też przygotować Szlachetną Paczkę i pomóc potrzebującym, a także zrobić pierniki i własnoręcznie robione kartki dla bliskich. Właśnie ten z pozoru felerny grudzień, jak żaden inny miesiąc w tym roku udowodnił mi, jak wielka jest wartość ukryta w małych, niezauważalnych kroczkach do przodu…
NIE MA DOBRYCH NOWYCH POCZĄTKÓW, BEZ ODPOWIEDNICH ZAMKNIĘĆ I PODSUMOWAŃ
Po drugie grudzień to koniec roku i naturalny czas na zwolnienie, zatrzymanie się i przemyślenia. Warto zrobić analizę swojego życia, upływającego roku. Swoich marzeń, celów na kolejne lata. Kierunku, w którym podąża nasze życie. Co mi się udało, a co nie? Dlaczego? Co mi w tym pomogło, co przeszkadzało? Co chcę kontynuować, a co zmienić? Osobiście lubię zrobić też wtedy choć pobieżny przegląd stanu posiadania – wyrzucić to, czego już nie potrzebuję, a uzupełnić rzeczy, których mi brak. Daje mi to duże poczucie wolności i dbania o siebie – przedmioty nie panują nade mną, ale mi służą.
Trudno o dobre nowe początki bez porządnego podsumowania tego, co było. Nie warto tracić tak wartościowych chwil na gonitwę z czasem. Tak realnie – ile jesteś w stanie zrobić w tydzień? Czy coś by się stało, gdybym na lodowisko poszła w styczniu, nie w grudniu? Albo jeśli jakiś cel zrealizuję po prostu miesiąc później? Ramy czasowe przy wyznaczaniu celów są ok wtedy, gdy skupiamy się na małych krokach i im nadajemy deadline, natomiast naprawdę kiepsko sprawdzają się w trybie – do końca 20XX zrobię COŚTAM. Takie formułowanie celu – w mojej opinii – prowadzi głównie do syndromu zarywania nocy przed klasówką, co zawsze skutkowało nauką w trybie Zakuj/Zdaj/Zapomnij. Efekt długofalowy raczej marny, dlatego osobiście staram się nie powielać tego schematu działania w odniesieniu do ważnych, życiowych spraw.
Jeśli mi na czymś zależy, to raczej chcę w pełni zrealizować cel, a nie tylko odbimbać jego skreślenie z listy,
Żyjemy w świecie, w którym zewsząd atakują nas komunikaty o tym, co powinniśmy zrobić – najlepiej tu i teraz, bo to jedyna niepowtarzalna okazja. Kup, zobacz, kliknij, przewiń, nie przegap! To wszystko krzyczy do nas z reklam w telewizji, na bilboardach, z nagłówków gazet i z facebookowej tablicy. Właśnie dlatego, w końcówce roku, kiedy część z nas ma dłuższe wolne od pracy i możemy się zaszyć we własnych 4 ścianach, warto odciąć się od tych wszystkich rozpraszaczy i pogadać szczerze ze sobą.
Dowiedzieć się nie tego, ile jarmarków, wyprzedaży i lodowisk POWINNAŚ zaliczyć jeszcze koniecznie w tym roku, ale co tak właściwie CHCESZ osiągnąć, jak CHCESZ przeżyć najbliższy rok i skutecznie się do tego przygotować, zaczynając choćby od analizy poprzednich 12 miesięcy.
Do końca roku zostały mi 3 dni … siedzę, myślę, analizuję i gadam sama ze sobą. Gdy tylko mogę skupiam się na „nicnierobieniu” i byciu, tak po prostu. Wykorzystuję na maksa tę jedną, jedyną chwilę w roku, gdy cały zewnętrzny świat nic ode mnie nie chce. Wciąż mam zapędy, by biczować się, że nawet to robię niewystarczająco dobrze ( odpoczywam za mało, czytam za mało, a albumów nie zdążyłam tknąć), ale robię postępy nawet z dnia na dzień. Szukam w sobie spokoju i siły na nadchodzący rok i Tobie też życzę, byś znalazła je jak najszybciej.
Wiele racji w tym wpisie! To bardzo ważne, by w codziennym życiu, w wirze list „to-do” nie zapomnieć o celebrowaniu codzienności- wypiciu dobrej kawy, cieszeniu się tęczą, cudownymi chwilami z bliskimi. Choć początek roku zawsze mobilizuje mnie do podsumowań a także obrania celów i planów na kolejny rok, to staram się nie zapominać w tym wszystkim o cieszeniu się z tego co tu i teraz. Nie musi być perfekcyjnie, żeby było cudownie!
Wiele racji w tym wpisie! To bardzo ważne, by w codziennym życiu, w wirze list „to-do” nie zapomnieć o celebrowaniu codzienności- wypiciu dobrej kawy, cieszeniu się tęczą, cudownymi chwilami z bliskimi. Choć początek roku zawsze mobilizuje mnie do podsumowań a także obrania celów i planów na kolejny rok, to staram się nie zapominać w tym wszystkim o cieszeniu się z tego co tu i teraz. Nie musi być perfekcyjnie, żeby było cudownie!
Ja nie czekam do początku roku czy do poniedziałku by cokolwiek zaczynać. Jeśli chcę coś zmienić – robię to teraz. Zmiana roku z 2017 na 2018 nie ma dla mnie żadnego znaczenia, bo każdy dzień, na koniec, na początek czy na środek roku może być specjalny.
Ja nie czekam do początku roku czy do poniedziałku by cokolwiek zaczynać. Jeśli chcę coś zmienić – robię to teraz. Zmiana roku z 2017 na 2018 nie ma dla mnie żadnego znaczenia, bo każdy dzień, na koniec, na początek czy na środek roku może być specjalny.
Świetny tekst.
Mniej więcej jakieś dwa lata temu po raz pierwszy chyba (no, jako dziecko też tego nie miałam i było nieźle ;)) zrezygnowałam z postanowień noworocznych. I z jednej strony było mi z tym dziwnie (No bo jak to! Bez postanowień na nowy rok? Ale jak! To nic nie chcesz zmienić?! Nie chcesz niczego na lepsze?!), a z drugiej dobrze – bo uświadomiłam sobie, że ta lista noworocznych zobowiązań… w zasadzie nigdy nie była spełniana… Czy przez te wszystkie lata coś mi się z niej udało? Nie. Dlaczego? Bo to zawsze była taka lista na cały rok – wielkie cele, wielkie plany, wielkie pomysły. I tyle. I nic więcej, zero rozpisania tego na pomniejsze kroczki, zastanowienia się, od czego zacząć, tylko konkretny punkt: np. wyjazd do Egiptu. I kiszka, bo po wakacjach okazywało się, że wyjazdu nie było i pewnie już w danym roku nie będzie. A gdyby tak go zaplanować i co tydzień albo miesiąc odkładać pieniądze? Gdyby tak wykorzystywać święta czy urodziny, by od najbliższych zbierać „kopertki” przybliżające do realizacji marzenia? I już inaczej by było!
Więc taka lista postanowień była do niczego – no i pierwszego stycznia miało się świadomość, że ma się cały rok na ich realizację. CAŁY rok! Toż to tyle czasu! Więc człowiek się nie spieszył, a potem budził z ręką w nocniku i tym tekstem właśnie, że „Bosh… NIE ZDĄŻĘ!”
Pfff. Oj tam.
Od dwóch lat nie mam noworocznych postanowień. Bo jeśli coś planuję, to wcześniej – od razu, jak mi wpadnie do głowy. I w miarę możliwości rozpisuję na mniejsze kroczki. By nie było takie wielkie i by nie czekało się na realizowanie, ale samemu tę realizację przyspieszało.
I lepiej mi.
I jakoś tak szczęśliwiej.
I więcej robię.
I jestem lepiej zorganizowana.
I codzienność bardziej cieszy.
Świetny tekst.
Mniej więcej jakieś dwa lata temu po raz pierwszy chyba (no, jako dziecko też tego nie miałam i było nieźle ;)) zrezygnowałam z postanowień noworocznych. I z jednej strony było mi z tym dziwnie (No bo jak to! Bez postanowień na nowy rok? Ale jak! To nic nie chcesz zmienić?! Nie chcesz niczego na lepsze?!), a z drugiej dobrze – bo uświadomiłam sobie, że ta lista noworocznych zobowiązań… w zasadzie nigdy nie była spełniana… Czy przez te wszystkie lata coś mi się z niej udało? Nie. Dlaczego? Bo to zawsze była taka lista na cały rok – wielkie cele, wielkie plany, wielkie pomysły. I tyle. I nic więcej, zero rozpisania tego na pomniejsze kroczki, zastanowienia się, od czego zacząć, tylko konkretny punkt: np. wyjazd do Egiptu. I kiszka, bo po wakacjach okazywało się, że wyjazdu nie było i pewnie już w danym roku nie będzie. A gdyby tak go zaplanować i co tydzień albo miesiąc odkładać pieniądze? Gdyby tak wykorzystywać święta czy urodziny, by od najbliższych zbierać „kopertki” przybliżające do realizacji marzenia? I już inaczej by było!
Więc taka lista postanowień była do niczego – no i pierwszego stycznia miało się świadomość, że ma się cały rok na ich realizację. CAŁY rok! Toż to tyle czasu! Więc człowiek się nie spieszył, a potem budził z ręką w nocniku i tym tekstem właśnie, że „Bosh… NIE ZDĄŻĘ!”
Pfff. Oj tam.
Od dwóch lat nie mam noworocznych postanowień. Bo jeśli coś planuję, to wcześniej – od razu, jak mi wpadnie do głowy. I w miarę możliwości rozpisuję na mniejsze kroczki. By nie było takie wielkie i by nie czekało się na realizowanie, ale samemu tę realizację przyspieszało.
I lepiej mi.
I jakoś tak szczęśliwiej.
I więcej robię.
I jestem lepiej zorganizowana.
I codzienność bardziej cieszy.