Krąży gdzieś wokół mnie coraz silniej taki nurt buntujących się na księżniczki, jednorożce, tiul i brokat w dziewczęcym świecie. Armia wojująca o mocny akcent szarości lub czerni w dziewczęcej szafie, najlepiej z wyraźnym napisem grubą czcionkę, mówiącym o tym, jak to kobiety podbiją świat i – o ironio – możesz być kim chcesz. Podobny wydźwięk ma moda na książki mówiące o silnych kobietach zamiast czytania o słodkich kotkach, które lubią sześciolatki … Siedzę sobie tak pośrodku, po cichu i obserwuję. Myślę, analizuję i … znów widzę tylko ślizganie się po powierzchni, zamiast głębszych przemyśleń.
Siła kobiety to pewność siebie. Przekonanie o własnej wartości. To szacunek do samej siebie. To nieustanny rozwój. Siła to niezależność. Siła to umiejętność mówienia „nie”. Siła to mocne fundamenty, które pozwolą pozostać wierną swoim zasadom i ideałom, bez względu na poparcie społeczeństwa czy też jego brak.
Taką siłę chcę zbudować w moich dziewczynach.
Codziennym przykładem.
Nie nosząc koszulki z manifestem do całego świata, ale radząc sobie w trudnych sytuacjach. Umiejąc znajdować szczery uśmiech, gdy życie kompletnie dzieje się nie po mojej myśli. Walcząc, czasem nawet przez łzy, o to, co dla mnie ważne. Nie poddając się. Dbam o swoją niezależność i zamiast nowej pary szpilek wybieram inwestycję we własny rozwój i idącą za nim…większą niezależność. Nigdy nie dałabym sobą pomiatać. Wyznaczam granice.
Dbam o to, by mój mąż, a ich tata, też kształtował w nich odpowiednie podejście do partnerskiego układu w związku – szanujemy wzajemnie swoje prace, marzenia, pomysły na biznes, przestrzeń tylko dla siebie, a obowiązkami dzielimy się właściwie po równo. Tata gotuje, a mama na równi z tatą zasuwa malując mieszkanie. Oboje mamy prawo jazdy. Każde z nas zarabia.
Wyznaczam jasne granice, ucząc, że mam prawo do własnej przestrzeni, czasu dla siebie, zjedzenia posiłku w spokoju – żeby kiedyś to prawo było dla nich naturalne, gdy same będą mamami.
Uczę je odpowiedzialności za swoje rzeczy, mają pewne obowiązki i choć nie obeszło się bez buntów, moją rolą nie jest bycie sprzątaczką i latanie na każde kiwnięcie palca dzieci. Umiejętność wyznaczania granic to też moja siła, którą one widzą na co dzień i nie muszę im manifestować tego koszulką.
Rozmawiam z nimi. O tym, że mamy prawo się różnić, ale musimy się szanować. O tym, że nie muszą zabiegać o akceptację społeczeństwa za wszelką cenę. O tym, że ich wartość jest kompletnie niezależna od ocen w szkole, stopnia opanowania danej umiejętności czy opinii społeczeństwa.
Buduję w nich siłę – poczucie sprawczości, umiejętność podejmowania samodzielnych decyzji, dając im wybór. Jeśli teraz czujesz córeczko, że czas na tiul, róż, cekiny, brokat i jednorożce – OK. Masz do tego prawo, a ja to prawo szanuję.
Gdy podejmują decyzje inne od tych, które są mi po drodze, zawsze pytam je „dlaczego”? Dlaczego tak? Słucham argumentów, próbuję zrozumieć. Przy okazji, sama siebie uczę na przyszłość znosić fakt, że nie zawsze będą podejmowały decyzje zgodne z moimi oczekiwaniami. I dobrze, nie są mną. To ich życie. Chciałabym jedynie, żeby zawsze wiedziały dlaczego robią tak, a nie inaczej. By wiedziały, że nawet jeśli ta decyzja okaże się błędna, to na dany moment po analizie podjęły ją, bo wydawała im się najbardziej słuszną opcją.
Wychowywanie dzieci to cholernie trudne zadanie, jeśli chcesz to robić naprawdę świadomie. Dostajesz czystą kartkę i masz za zadanie nie spieprzyć człowieka. Nie popsuć mu głowy własnymi przekonaniami i ograniczeniami. Nie narzucać swojej woli. Wychować tak, by samo właściwie wybrało ścieżkę w życiu, którą chce podążać, a nie zaprogramować mu życie pod własne aspiracje … I choć wiem, że każda z nas zawsze chce jak najlepiej, to – gubimy się w tym.
Serio.
Oczywiście to uogólnienie i nie dotyczy każdej mamy, która kupiła feministyczną książkę czy koszulkę, nie o to chodzi. Jednak w mojej opinii robimy dziewczynkom krzywdę pokazując, że silne kobiety to tylko te, które zrobiły coś wielkiego. O których napisano książki. To buduje podświadomie chore aspiracje.
Pokażmy, że silna jesteś Ty i ja. Zwyczajne kobiety, na co dzień.
Pokażmy, że piękno i siła biją z wewnątrz – jestem silna i piękna tak samo w codziennym dresie, jak i w wyjściowej kiecce, a już w ogóle jestem najsilniejsza i najpiękniejsza ubrana tak, jak czuję się najlepiej i robiąca to, co kocham robić.
Siłą jest umieć osiągnąć ten stan i pozwalać sobie na niego jak najczęściej.
Robić to, bez względu na to, czy podoba się światu czy nie.
Jestem silna, bo znam swoją wartość.
Jestem silna, bo szanuję siebie i nie dam sobą pomiatać.
Jestem silna, bo dbam o swoją niezależność.
Jestem silna, bo uczę się panować nad swoimi emocjami i reakcjami. Świadomie pozwalam sobie na przeżywanie trudnych dni, czy też świadomie staram się nie tracić cierpliwości, gdy moje dzieci mnie potrzebują.
Jestem silna, bo nie tyram, padając na twarz ku zaspokojeniu potrzeb innych ludzi.
Jestem silna, bo wiem, że mam prawo do własnych wyborów.
Jestem silna, bo wiem, że moja wartość jest w środku mnie. Niezależna od stroju, makijażu, osiągnięć czy opinii innych ludzi.
Jestem silna, będąc sobą.
Pewność siebie, wewnętrzna siła i poczucie własnej wartości to najważniejszy kapitał, jaki dostałam od rodziców i jestem im za to ogromnie wdzięczna. To właśnie jest moją mocą, która pozwala mi iść do przodu pomimo przeciwności losu.
Czyż nie taki jest zamysł? Nie tego chcemy nauczyć dzieci, dziewczynki?
Pytam więc – dlaczego niby istotne jest to, że koszulki dla chłopców są z kosmosem, a dla dziewczynek z księżniczkami? Że jedne są z „I’m the future” a drugie z „głupim” LOVE albo CUTE? Przecież te dzieciaki nawet nie wiedzą, co na tych t-shirtach jest napisane… Dlaczego komuś przeszkadza, że ucząc się literek dziewczynki wolą księżniczki i jednorożce, a chłopcy roboty i dinozaury? To są nasze uprzedzenia, to my z tym mamy problem i dorabiamy sobie do niego ideologię.
Moja córka jest tak samo silna w różowe tiulówce, z brokatową opaską i bluzką w jednorożce, jak wtedy, gdy wciąga jeansy i próbuje sił na ściance wspinaczkowej. Jej siłą jest, gdy czyta sobie o słodkich kotkach, bo to lubi i taki był właśnie był jej wybór. Ma w pokoju pudło lalek Barbie i robota do nauki kodowania. Jedno i drugie wybrała sama. Można? Można. Pokazywać możliwości, ale dawać wybór i szanować decyzje.
I nie dać się zwariować.
Nie fiksować się tym, czy odpowiednio bilansujemy kolory w szafie roczniaka. Jestem przekonana, że dziecko do ok. 2 roku życia ma kompletnie w nosie to, jak je ubieramy i w żadnym stopniu nie będzie się to przekładało na jego dalsze wybory. I naprawdę nie sądzę, by kwestia tego, czy zadbałyśmy o to, by w szafie dwulatki było pełne spektrum różnych stylów ubioru, miało jakikolwiek, choćby najmniejszy wpływ na to, czy będzie ona silną kobietą, czy nie. Odpuśćmy sobie czepianie się samych siebie o takie pierdoły i skupmy na tym, co ważne. Cieszmy się macierzyństwem.
Z Wiki już od ok 2 lat (czyli od 4 r.ż.) konsultuję niemal wszystkie wybory ubraniowe. Czy jest mi łatwo? Nie, bo nie zawsze nasze gusta się pokrywają. Ale to jest i moja i jej siła. Jej, bo walczy o swoje wybory. Jeszcze większa, gdy do tej walki używa argumentów. Moja, bo uczę się je akceptować i nie narzucać swoich poglądów tam, gdzie nie mają najmniejszego znaczenia.
Wierz mi, że jak weźmiesz 5-6 latkę na zakupy to bez względu na to jak ją ubierałaś wcześniej i tak dostając wolną rękę wybierze dokładnie te ubrania, które jej się spodobają… No, chyba, że była przez kilka lat utwierdzana, że w różowej sukience „jest lepiej” niż w jeansach, ale to temat na inny wpis.
Też jestem mamą. Pewnie, że chcę, by moje córki były silne, pewne siebie, nie bały się walczyć o marzenia. Tylko, że ja dążę do tego, żeby siła mojej córki biła z jej wnętrza. Żeby przede wszystkim ona sama miała jej świadomość i o tej swojej sile była przekonana. Wystarczy, że ona sama wie, ile siły potrzebnej do realizacji marzeń kryje się pod tiulową kiecką i delikatną, dziewczęcą aparycją. Wychodzę z założenia, że wtedy jest najsilniejsza i najbezpieczniejsza. Gdy wie, że „ma tę moc” i będzie potrafiła jej użyć, gdy zajdzie taka potrzeba.
Jeśli więc chcemy stworzyć świat pełen silnych, niezależnych kobiet, to uwolnijmy się od stereotypów i uczmy te nasze dziewczynki, że mogą podbijać świat także w tiulowych różowych kieckach i zdobywać kosmos w brokatowych astrokombinezonach, jeśli tylko tego właśnie chcą. I że wcale nie muszą tego robić, by być silnymi, wartościowymi kobietami, bo nie wszystkie zostałyśmy stworzone do rzeczy wielkich. Te z nas, które po prostu dbają o fajną codzienność, robią malutkie, niezauważalne dla świata rzeczy, też są światu niezbędne. Są potrzebne, ważne i na tyle silne, by fajnie przeżyć swoje życie, a chyba o to chodzi, prawda?
Dziękuję za wpis 🙂
Też zauważyłam dziwną tendencję do prób utwierdzania dzieci (głownie dziewczynek), że muszą być „harde” żeby mogły coś osiągnąć w życiu. To od nas – rodziców zależy siła naszych dzieci. Warto rozmawiać o wybitnych kobietach, ale tez w ogóle ludziach, ale wmawianie dzieciom, ze MUSZA BYĆ wybitne, to wpędzanie dzieci w kompleksy, bo przecież dla rodzica dziecko zawsze powinno być wyjątkowe nawet jeśli nigdy nie dostanie Nobla. Ważne żeby znało swoją wartość i potrafiło bronić swoich przekonań, a nie ślepo podążało za tłumem.
PS. Nie wiem o jakich manifestach na koszulkach piszesz, ale jestem słaba w nowinki ze świata SM 😉
GENIALNY wpis. Dzięki!
Brawo Monika! To jeden z najważniejszych tekstów na blogu. Zgadzam się z Tobą w podejściu do tego tematu. To nie w ubieraniu jest problem.
<3 dziękuję