Serio?! Naprawdę? Zimowa kurtka, kozaki i śpiworki w wózkach przy 15 stopniach na plusie?! I ktoś się dziwi, że dzieci chorują? Pozwól proszę, że wyjaśnię, jak bardzo można zaszkodzić dziecku przegrzewaniem. Żadne tam moje „widzimisię”, same naukowe fakty.
Na początek jednak krótka historia początku wiosny, która sprawiła, że po prostu nie dam rady ugryźć się w język i muszę napisać o tym głośno.
Wiosennej aury dzień pierwszy. Wychodzimy na spacer – jest tak ciepło, że rozpinam kurtkę i zdejmuję szal. Wiki twierdzi, że jej za ciepło. Ściąga czapkę i szal. Patrzę na Mię i myślę – rozepnę jej kurtkę i zdejmę szal, ma przecież jeszcze sweterek pod spodem. Tymczasem, co widzę naokoło idąc chodnikiem. Trójka dzieci w zimowej kurtce (tudzież kombinezonie?!) siedzi w wózku, w którym jest zimowy śpiworek. Z tego jedno, siedzi tak podczas 15 minut naszej wizyty w Pepco… Trójka na piątkę mijanych dzieci.
Wiosennej aury dzień drugi – tylko moje dzieci na placu zabaw są bez ciepłych kurtek. Oprócz nich może z dwoje, troje dzieci z kilkunastu nie ma zimowej czapki …
Wiosennej aury dzień trzeci – gdy na dworze jest ponad 15 stopni na plusie, słońce świeci tak, że ja, naczelny zmarzlak w Polsce, wyszłam na luzie na sweterku i katanie jeansowej, a na placu zabaw widzę : piątkę dzieci w zimowych grubych śniegowcach, ósemkę w zimowej kurtce i dziesiątkę w czapkach. I to nie są dzieci roczne, jak moja Mia, ale takie już z podstawówki. I doprecyzowując – to nie był poranek, gdy było chłodno, bo wtedy bym zrozumiała. Nawet jeśli te dzieciaki były akurat po szkole/przedszkolu, to byli z nimi rodzice, którzy mogli tym maluszkom 3-4 letnim chociaż ściągnąć grube czapki, szaliki i rozpiąć kurtki. Ale nie… te bąble z purpurowymi policzkami wspinały się na te ścianki i huśtały na bujaczkach.
Żyj i daj żyć innym ma swoje granice…
Wiesz co, ja naprawdę wyznaję zasadę żyj i daj żyć innym. Daleka jestem od wtrącania się w życie innych ludzi i w pełni szanuję ich autonomię, tylko jest taka granica, gdy nieświadome (mam nadzieję!) decyzje innych wpływają na nasze życie (bo ich przegrzewane dzieci non stop łapią wirusy, którymi się dzielą w przedszkolu z innymi i dzieci masowo chorują) i wtedy jakoś daję sobie przyzwolenie do uświadamiania. Wszak wierzę, że jednak złe wybory rodziców wynikają z braku świadomości, że to zła droga.
Świadome rodzicielstwo w świecie błędnych mitów?
Uważam, że świadome rodzicielstwo, zaczyna się dużo dalej niż w momencie, gdy idziemy do łóżka ze przyjęciem do wiadomości, że istnieje możliwość poczęcia dziecka. Świadome rodzicielstwo zaczyna się może w momencie porodu, a potem jest tylko trudniej i dobro naszych dzieci wymaga od nas w tej kwestii tylko więcej.
Więcej wiedzy, więcej bycia na bieżąco. Więcej nauki, trafnej obserwacji świata, analizy i wyciągania racjonalnych wniosków dla dobra naszych dzieci, a mniej powielania dawno nieaktualnych, błędnych i często szkodliwych schematów. A jednym z takich schematów jest u nas notoryczne przegrzewanie dziecka.
Ileż razy słyszałam:
-” bez czapeczki?”
=”A gdzie rękawiczki?!”
-„Przecież ona się przeziębi!”
Jestem jednak świadomym rodzicem i wiem, że słuchanie takich „cioć dobra rada” to droga do wiecznego siedzenia w domu z przeziębionymi dziećmi.
Zapytasz jak, skoro mówimy o przegrzewaniu?
Czy właściwie wiesz, co robisz swojemu dziecku, ubierając je za ciepło? Fakty mówią o tym jednoznacznie – krzywdę.
Przyjrzyjmy się faktom. Przegrzewane dziecko dużo gorzej znosi zimno, to dość oczywiste. Ale jeśli iść dalej – organizm przegrzewanego dziecka już nawet w jesienne dni ma problem, by poradzić sobie z niską temperaturą. Zamiast skupiać się na uruchomieniu odporności i walce z wirusami, organizm całą energię skupia na walce z …zimnem!
Do tego – dziecko przegrzane, to często dziecko spocone. Za tym idą wilgotne ubrania, a nawet lekko wilgotny materiał sprawia, że bardzo szybko się wyziębiamy. Z kolei wirusy najszybciej wnikają do naszego organizmu właśnie wtedy, gdy jesteśmy zziębnięci.
Wniosek? Organizm przyzwyczajony do chłodu lepiej znosi niskie temperatury, wolniej się wyziębia, więc automatycznie jest lepiej chroniony przed wirusami.
Potwierdzone plusy hartowania:
- Sprawniej działający układ odpornościowy
- Poprawione krążenie
- Lepiej dotlenione tkanki
- Mniej dotkliwe skutki alergii – zimno obkurcza naczynia krwionośne, więc katar czy kaszel mniej doskwierają
- Mniej dotkliwe alergie skórne – spocona i pokryta potówkami skóra to nic przyjemnego, a właśnie wilgotna i ciepła skóra to idealne środowisko do rozwoju bakterii. Jako mama dziewczyn ze skłonnością do AZS jestem na to szczególnie uczulona.
Jednocześnie można na powyższe spojrzeć, jak na minusy przegrzewania. Co zabieramy, jak uprzykrzamy dziecku życie i jak negatywnie wpływamy na jego zdrowie, ubierając je za ciepło.
Nie bez powodu w Skandynawii są nawet tzw. leśne przedszkola, gdzie edukacja odbywa się na dworze, bez względu na temperaturę*. W niektórych krajach dzieci przy 10-15 st. C chodzą na luzie bez kurtek, a my w tej temperaturze dopiero ściągamy puchówki. Żyjemy według błędnych schematów i to zdecydowanie nie jest SMART!
Zwróć też uwagę na to, że chodzący/biegający maluch na placu zabaw funduje sobie niezły workout. Coś jak Ty, gdy wieczorem odpalasz Chodakowską. Serio chciałabyś być wtedy ubrana w grubą bluzę w domu?
Dzieci, które są aktywne podczas spaceru należy ubierać w nawet o jedną warstwę mniej niż siebie, natomiast te leżące w wózku, o jedną więcej ( i tą warstwą może być np. cienki kocyk!).
To są zalecenia lekarzy, specjalistów. Plusy hartowania i jednocześnie minusy przegrzewania to nie są moje „widzimisię”, ale naukowo potwierdzone fakty. Więc kiedy następnym razem po raz kolejny będziesz się kłócić z przedszkolakiem o to, czy jest mu zimno, czy może jednak wie lepiej albo nim wpakujesz przy 10 st. na plusie dziecko do wózka ze śpiworkiem, pomyśl o tym, czy swoje decyzje w macierzyństwie chcesz opierać o aktualne naukowe fakty, czy o powtarzane schematy, powielane przez każdą „ciocię dobra rada” ?
Moja córka myśli ze skarpetki zakłada się tylko do butów na spacer. Jak tylko wróci do domu to ściąga buty i skarpetki i je odkłada 😀 Znjaoma mieszkająca w Finalndii mówiła ze tam dzieci drzemkę w przedszkolu maja na zewnątrz nawet jak jest -20..
Moja prawie dwulatka sama się rozbiera 😉
Moja prawie dwulatka sama się rozbiera 😉
Tyle walki toczonej z dziadkami, żeby nie zakładać czapek i kołnierza dzieciom, bo będzie im za ciepło. Tyle straconego czasu na bez owocne tłumaczenia. A czapeczka jest po to, żeby uszka nie odstawały 😛
Tyle walki toczonej z dziadkami, żeby nie zakładać czapek i kołnierza dzieciom, bo będzie im za ciepło. Tyle straconego czasu na bez owocne tłumaczenia. A czapeczka jest po to, żeby uszka nie odstawały 😛
Przyznam się: dziecko lat 1 mialo raz niewielki katar i to wszystko. Dziecko lat 10 mialo w ciagu roku 2 razy katar. Dziecko lat 1 ma 1 czapke jesienną nie grubą kupiona z okazji silnego wiatru na usilną prośbę ojca dziecka gdy dziecko mialo 5mc i bylo noszone w tuli. Dziecko lat 10 w ciagu ostatnich 4lat mialo jeden dzien absencji w szkole. Dzieci ubieram cienko, czapke noszą przy temp. -2. Nawet niemowlak. Nie robie rabanu gdy dziecko ściągnie buty i skarpetki przy temp. 3C.
Przyznam się: dziecko lat 1 mialo raz niewielki katar i to wszystko. Dziecko lat 10 mialo w ciagu roku 2 razy katar. Dziecko lat 1 ma 1 czapke jesienną nie grubą kupiona z okazji silnego wiatru na usilną prośbę ojca dziecka gdy dziecko mialo 5mc i bylo noszone w tuli. Dziecko lat 10 w ciagu ostatnich 4lat mialo jeden dzien absencji w szkole. Dzieci ubieram cienko, czapke noszą przy temp. -2. Nawet niemowlak. Nie robie rabanu gdy dziecko ściągnie buty i skarpetki przy temp. 3C.
Wczoraj było gorąco, słońce bardzo grzało – synek biegał bez czapki, w ciepłej bluzie pod którą miał body i cienką bluzkę z długim rękawem. Dziś już pochmurno, wietrznie i tylko 13 stopni. Dostałam ochrzan od babci, że jej 2 letniego wnuka bez rajstop, w samych spodniach puszczam i że zmarznie w samochodzie w godzinnej drodze do domu…
Wczoraj było gorąco, słońce bardzo grzało – synek biegał bez czapki, w ciepłej bluzie pod którą miał body i cienką bluzkę z długim rękawem. Dziś już pochmurno, wietrznie i tylko 13 stopni. Dostałam ochrzan od babci, że jej 2 letniego wnuka bez rajstop, w samych spodniach puszczam i że zmarznie w samochodzie w godzinnej drodze do domu…
Dzisiaj ściągnęłam zimowy śpiworek z wózka. Bo o ile jeszcze w zeszłym tygodniu wietrzycho tak dawało czadu, że myślałam, że głowy pourywa i sama łaziłam z zimową czapą na głowie, tak w tym tygodniu szał jakiś. Wiosna! 😀 Poza tym widok dzieciaków przy takiej temp. poubieranych jakby był śnieg to przegięcie… heh, też wiele razy słyszałam hasło o zimnych nóżkach, pytanie o skarpety… Niektóre „miłe panie” dotykały mi dziecko, kiedy stałam w kolejce do zieleniaka pod blokiem, byleby się upewnić, czy stópka dziecka nie jest chłodna – i zgroza, była! Tylko że po stopach czy dłoniach u malucha się nie poznaje temp. 😉 – ale dotykając karku. Bosh, ile razy słyszałam od babć czy cioć, że mam założyć dzieciom skarpetki w domu, bo mają zziębnięte stópki albo że powinnam dać im koszulkę z długim rękawem, bo dłonie chłodnawe! (A kark był ciepły ;)) Co zrobisz… To jak z jedzeniem – ile razy słyszałam, że moje dziecko powinno cały czas coś miętolić w buzi, żeby „rosło”. Bo musi jeść, bo bez jedzenia nici z nauki chodzenia czy innych umiejętności… Nie ważne, że każdy – nawet dorosły – powinien spożywać dziennie 5 posiłków – tylko albo AŻ tyle – powinny być przy tym na tyle zbilansowane, byśmy między nimi nie odczuwali głodu. Jak mam u dziecka wyrobić takie nawyki i pozbyć się zawczasu podjadania (z którym sama mam problem :(), skoro ciągle ktoś mu coś wciska, żeby sobie „pociumkało” dla zdrowia? A jak wspominam, że właśnie w taki sposób sprawia się, że potem dzieci grubną, mają problemy z nadwagą czy jeszcze inne, zostaję wyśmiewana. Że od małego jabłuszka, cukiereczka, czekoladki, wafelka czy nie wiadomo czego jeszcze żadne dziecko nie przytyło. Od jednego może nie. Ale na jednym się nie kończy. Bo organizm się przyzwyczaja, np. do nagłych wybuchów węglowodanów, szybka energia, potem jej gwałtowny spadek… I znów głód… I znów coś do buzi… To zły nawyk – nawet w przypadku tego jabłka, bo jednak skoro czuje się potrzebę podjadania, to znaczy, że podstawowe posiłki są źle zbilansowane…
Ech. To mój osobisty priorytet – zrobić porządek z naszą dietą, wyeliminować niezdrowe przekąski, zrobić coś ze słodyczami (ani ja, ani Johnek nie wyobrażamy sobie bez nich dnia, niestety 🙁 mam kilka pomysłów na walkę z tym, niektóre już wcielam, ale to wciąż za mało, nie satysfakcjonuje mnie w pełni)… Chciałabym nauczyć Marion zdrowego odżywiania się – z nią czuję się tak, jakbym dostała drugą szansę… Ale jest trudniej, bo ona widzi, co jemy, przede wszystkim: co je brat, i nie jest łatwiej, ale trudniej… Dodatkowo rodzinka przyzwyczaiła się, że Johnek już większy, to może jeść słodycze (bo do jego 3 roku życia uparcie nie pozwalałam dawać niczego tego rodzaju, ewentualnie tylko domowe wypieki), więc one są w naszym otoczeniu, młoda je widzi…
Czytałam ostatnio u Marleny o tym, jak to ich dzieci nie jedzą takich rzeczy, obywają się bez cukru. I zazdroszczę. I zachodzę w głowę, jak u nas przeprowadzić coś takiego – bezboleśnie 😉 Ja już przeszłam na ksylitol, cukier wrzucam jedynie do ciast (nad tym też muszę pomyśleć), teraz trzeba resztę rodzinki ustawić… 😛
Dzisiaj ściągnęłam zimowy śpiworek z wózka. Bo o ile jeszcze w zeszłym tygodniu wietrzycho tak dawało czadu, że myślałam, że głowy pourywa i sama łaziłam z zimową czapą na głowie, tak w tym tygodniu szał jakiś. Wiosna! 😀 Poza tym widok dzieciaków przy takiej temp. poubieranych jakby był śnieg to przegięcie… heh, też wiele razy słyszałam hasło o zimnych nóżkach, pytanie o skarpety… Niektóre „miłe panie” dotykały mi dziecko, kiedy stałam w kolejce do zieleniaka pod blokiem, byleby się upewnić, czy stópka dziecka nie jest chłodna – i zgroza, była! Tylko że po stopach czy dłoniach u malucha się nie poznaje temp. 😉 – ale dotykając karku. Bosh, ile razy słyszałam od babć czy cioć, że mam założyć dzieciom skarpetki w domu, bo mają zziębnięte stópki albo że powinnam dać im koszulkę z długim rękawem, bo dłonie chłodnawe! (A kark był ciepły ;)) Co zrobisz… To jak z jedzeniem – ile razy słyszałam, że moje dziecko powinno cały czas coś miętolić w buzi, żeby „rosło”. Bo musi jeść, bo bez jedzenia nici z nauki chodzenia czy innych umiejętności… Nie ważne, że każdy – nawet dorosły – powinien spożywać dziennie 5 posiłków – tylko albo AŻ tyle – powinny być przy tym na tyle zbilansowane, byśmy między nimi nie odczuwali głodu. Jak mam u dziecka wyrobić takie nawyki i pozbyć się zawczasu podjadania (z którym sama mam problem :(), skoro ciągle ktoś mu coś wciska, żeby sobie „pociumkało” dla zdrowia? A jak wspominam, że właśnie w taki sposób sprawia się, że potem dzieci grubną, mają problemy z nadwagą czy jeszcze inne, zostaję wyśmiewana. Że od małego jabłuszka, cukiereczka, czekoladki, wafelka czy nie wiadomo czego jeszcze żadne dziecko nie przytyło. Od jednego może nie. Ale na jednym się nie kończy. Bo organizm się przyzwyczaja, np. do nagłych wybuchów węglowodanów, szybka energia, potem jej gwałtowny spadek… I znów głód… I znów coś do buzi… To zły nawyk – nawet w przypadku tego jabłka, bo jednak skoro czuje się potrzebę podjadania, to znaczy, że podstawowe posiłki są źle zbilansowane…
Ech. To mój osobisty priorytet – zrobić porządek z naszą dietą, wyeliminować niezdrowe przekąski, zrobić coś ze słodyczami (ani ja, ani Johnek nie wyobrażamy sobie bez nich dnia, niestety 🙁 mam kilka pomysłów na walkę z tym, niektóre już wcielam, ale to wciąż za mało, nie satysfakcjonuje mnie w pełni)… Chciałabym nauczyć Marion zdrowego odżywiania się – z nią czuję się tak, jakbym dostała drugą szansę… Ale jest trudniej, bo ona widzi, co jemy, przede wszystkim: co je brat, i nie jest łatwiej, ale trudniej… Dodatkowo rodzinka przyzwyczaiła się, że Johnek już większy, to może jeść słodycze (bo do jego 3 roku życia uparcie nie pozwalałam dawać niczego tego rodzaju, ewentualnie tylko domowe wypieki), więc one są w naszym otoczeniu, młoda je widzi…
Czytałam ostatnio u Marleny o tym, jak to ich dzieci nie jedzą takich rzeczy, obywają się bez cukru. I zazdroszczę. I zachodzę w głowę, jak u nas przeprowadzić coś takiego – bezboleśnie 😉 Ja już przeszłam na ksylitol, cukier wrzucam jedynie do ciast (nad tym też muszę pomyśleć), teraz trzeba resztę rodzinki ustawić… 😛
Cały tekst popieram i bardzo dobrze to ujęłaś. Jednak – przepraszam – rozwaliłaś mnie i ubawiłaś do łez tym co na końcu, mniejszą czcionką 😉
Cały tekst popieram i bardzo dobrze to ujęłaś. Jednak – przepraszam – rozwaliłaś mnie i ubawiłaś do łez tym co na końcu, mniejszą czcionką 😉
Magda, jeśli to żłobek, to stawiam, że po prostu swoje będzie musiała odchorować. Widziałam po Wiki – pomimo, że do 2 lat nie chorowała W OGÓLE,to jak poszła rok wcześniej do przedszkola, to ostatecznie po maratonie zapalenie oskrzeli-szkarlatyna-ospa ją wypisałam. Jak poszła dalej, mając już prawie 4 lata to obyło się bez większych infekcji. M.in. z tego powodu wciąż zwlekam z zapisaniem Mii do jakiegoś złobka i próbuję sobie radzić bez tego.
Mój Johnek jako 3,5-latek poszedł do przedszkola i też – wcześniej nie chorował, a wtedy się zaczęło… U niego wynikła w ogóle jeszcze alergia na roztocza kurzu domowego – po tym, jak niemal przez 9 miesięcy w roku miał non stop katar i czasem kaszel…
Powodzenia!
Ja mojej nie przegrzewam, a i tak choruje, niestety 🙁 Pewnie zderzenie ze żłobkiem jest tu głównym winowajcą. A jak widzę dziecko w rękawiczkach i zimowej czapie przy +10 stopniach to aż się we mnie gotuje i zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy to ludzie nie myślą. Moja mała nawet zimą często chodziła bez rękawiczek…
Magda, jeśli to żłobek, to stawiam, że po prostu swoje będzie musiała odchorować. Widziałam po Wiki – pomimo, że do 2 lat nie chorowała W OGÓLE,to jak poszła rok wcześniej do przedszkola, to ostatecznie po maratonie zapalenie oskrzeli-szkarlatyna-ospa ją wypisałam. Jak poszła dalej, mając już prawie 4 lata to obyło się bez większych infekcji. M.in. z tego powodu wciąż zwlekam z zapisaniem Mii do jakiegoś złobka i próbuję sobie radzić bez tego.
Mój Johnek jako 3,5-latek poszedł do przedszkola i też – wcześniej nie chorował, a wtedy się zaczęło… U niego wynikła w ogóle jeszcze alergia na roztocza kurzu domowego – po tym, jak niemal przez 9 miesięcy w roku miał non stop katar i czasem kaszel…
Powodzenia!
częściowo się zgodzę, ale mam pewne ale :D. Widok kombinezonów i śniegowców to przesada i daleka jestem od przegrzewania ( to ja byłam zawsze tą, na którą patrzyli się „jak to bez czapki?”), ale teraz jest właśnie taki okres, w którym można przesadzić. w sumie, to robię trochę za radą mojej babci, na wiosnę jak najdłużej w zimowych rzeczach, na jesień jak najdłużej w letnich. pogoda jest teraz bardzo zdradliwa, my ubieramy się na cebulkę, rano polarek pod cienką kurtką ( wychodzimy przed 7), po południu ląduje w torbie. Na placu zabaw, który jest osłonięty od wiatru, pozwalamy sobie na więcej, ale normalnie jeszcze uważam. Mimo, że moje dziecko jest zahartowane ( w końcu przeżyliśmy sezon bez żadnej infekcji i choroby- bieganie na działce na bosaka jeszcze we wrześniu robi swoje) to czapki nie zdjeliśmy:D
P.S. Mimo, że nie jestem z tych co dają „dobre rady” to staram się interweniować, gdy widzę dzidziusia w upale w wózku z grubym kocem czy innym ustrojstwem
Ola, jasne, że nie można przesadzić w żadną stronę. Jak jest wietrznie, to ja też zakładam Mii cieniutką czapeczkę czy czasem szalik, ale ja pisałam już o skrajnościach 🙂
częściowo się zgodzę, ale mam pewne ale :D. Widok kombinezonów i śniegowców to przesada i daleka jestem od przegrzewania ( to ja byłam zawsze tą, na którą patrzyli się „jak to bez czapki?”), ale teraz jest właśnie taki okres, w którym można przesadzić. w sumie, to robię trochę za radą mojej babci, na wiosnę jak najdłużej w zimowych rzeczach, na jesień jak najdłużej w letnich. pogoda jest teraz bardzo zdradliwa, my ubieramy się na cebulkę, rano polarek pod cienką kurtką ( wychodzimy przed 7), po południu ląduje w torbie. Na placu zabaw, który jest osłonięty od wiatru, pozwalamy sobie na więcej, ale normalnie jeszcze uważam. Mimo, że moje dziecko jest zahartowane ( w końcu przeżyliśmy sezon bez żadnej infekcji i choroby- bieganie na działce na bosaka jeszcze we wrześniu robi swoje) to czapki nie zdjeliśmy:D
P.S. Mimo, że nie jestem z tych co dają „dobre rady” to staram się interweniować, gdy widzę dzidziusia w upale w wózku z grubym kocem czy innym ustrojstwem
Ola, jasne, że nie można przesadzić w żadną stronę. Jak jest wietrznie, to ja też zakładam Mii cieniutką czapeczkę czy czasem szalik, ale ja pisałam już o skrajnościach 🙂