Jaśnie Pani, jej królewska mość przewodnicząca Mia – tak właśnie powinnam przedstawić Ci moją młodszą córkę, ale do rzeczy.
Ta dziewczyna to chaos, a rozrubę ma w oczach, uwierz mi. Przez rok z tą Panną wspięłam się na everest swojej cierpliwości i zaliczyłam rodzicielski maraton niczym jakiś obóz przetrwania … jednak …
Bałam się kiedyś, że nie będę umiała kochać ich tak samo. Bałam się, że będą zupełnie różne, a przecież Wiki jest taka idealna i wydawało mi się, że taki ideał drugi raz się nie trafia. W myślach się chyba przygotowywałam na to, że taka sielanka dana mi była tylko raz, ale czy byłam gotowa na mini wersję mnie i to jeszcze w opcji nieokraszonej przez „wypada, powinno się” czy jakiekolwiek inne normy społeczne?
Dziękuję za to, że czasem jest trudno
I choć czasem w duchu przeklinam tę ich inność, bo w przeciwieństwie do Wiki, Mia jest egzemplarzem pokazującym mi, że macierzyństwo z memów istnieje naprawdę, to w głębi serca jestem ogromnie wdzięczna, że los dał mi poznać smak zupełnie innego oblicza macierzyńskiej miłości.
Dziękuję, że dostrzegam miłość w czterozębnym uśmiechu i w brojących iskierkach w oku, pomimo dwusetnego zdejmowania jej tego dnia ze stołu.
Dziękuję, że pomimo mojej wrodzonej pamiętliwości, po jednym porządnym uścisku tej panny przechodzi mi cała złość, która się we mnie zrodziła, gdy chwilę wcześniej celowo zarobiłam drewnianym klockiem w oko. Przechodzi całkiem – zostaje czysta miłość i ta chwila bycia razem tak blisko.
Dziękuję, bo nauczyłam się doceniać przespane noce, a nawet fakt, że zostaje mi choć 1/4 łóżka do dyspozycji ( do podziału z Ł.), a to wszystko dlatego, że moja córka rozumie od czasu do czasu bycie blisko w ten właśnie sposób.
Dziękuję, że nauczyłam się czuć miłość i prawdziwą radość z tego, że są i budzą mnie co rano, nawet jeśli ta pobudka nie jest już przyjściem do mnie i wtuleniem się, jak zwykła to robić Wiki, a stała się trzaśnięciem mnie w głowę książką, otwieraniem mi oka palcem i gryzieniem po stopach. Nawet jeśli to nie jest już 9-ta, a 6-ta …
Jestem wdzięczna i oddycham z ulgą, bo gdy po kolejnym dniu pełnym drobnych domowych wojenek o wszystko, bitew o niewchodzenie na parapety, nierysowanie po ścianach i nierozlewanie picia, umiem wieczorem wziąć głęboki wdech, zamknąć oczy i zapisać przy cyferce z dzisiejszą datą, że „dziękuję za to, że moje córki będą potrafiły walczyć o swoje i trenują stawianie na swoim od maleńkości, z godnym przeciwnikiem, czyli swoją upartą matką. Mam nadzieję, że nigdy nie stracą determinacji i woli walki o to, czego pragną”.
Tak wiele nauczyłam się o sobie
Ich różnice bardzo dużo nauczyły mnie przede wszystkim o mnie samej. Zrozumiałam, że mój hedonizm wyłącza się jednak tam, gdzie pojawia się ta prawdziwa, matczyna miłość. Że ta miłość ma wiele obliczy, ale zarówno w wersji łatwiejszej jak i tej trudnej, jest tak samo silna. Dotarło do mnie też jak bardzo bezinteresowna i do ilu poświęceń zdolna.
Zobaczyłam, że rodzicielstwo nie wyłączyło mi rozsądnego i świadomego podejścia do wychowywania dzieci – wciąż ich bunty bardziej mnie cieszą niż denerwują, bo wiem, że determinacja, upór, konsekwencja i odważna walka o swoje to są dobre cechy, które przydadzą się w życiu i nie chcę ich w dziewczynach zabijać w imię „grzeczności”.
Znam Cię. Wiem, co czujesz. Rozumiem. Umiem Ci pomóc.
Mia jest bardzo do mnie podobna, dzięki czemu jest mi ją dużo łatwiej zrozumieć niż Ł. i jakoś tak naturalnie znajduję sposób na opanowanie jej złości. Bo wiem, jaka jest. Rozumiem, co czuje i jakoś tak naturalnie przewiduję jej zachowania. Wiem, że najlepszym lekarstwem na kładzenie się na ziemi, tupanie nogami (pozdrawiam z tego miejsca samą siebie sprzed 2 lat, która twierdziła, że dzieciom samo z siebie się to nie bierze i muszą się od kogoś tego nauczyć… ) i wyrywanie się, bo nie pozwalam jej ściągać rzeczy z półek w perfumerii jest absolutny spokój, przytulenie i wykrzesanie z siebie takiej dawki spokojnej miłości, na jaką tylko jestem w stanie się zdobyć w tym momencie. A wiem to, bo takim spokojem i zrozumieniem zawsze obdarzał mnie Tata <3 i to dzięki niemu wiem, że czasem buntować się zwyczajnie nie warto, bo tylko energii szkoda.
Dziękuję za zrozumienie, że miałam najlepszy wzór
Dziękuję za tą trudniejszą drogę w macierzyństwie, bo to dzięki Mii zrozumiałam jeszcze mocniej, jak mądrze wychowali mnie rodzice i jak jestem im wdzięczna za stworzenie mnie właśnie takim człowiekiem, jakim jestem. Najlepszą wersją siebie, znającą swoją wartość, nie bojącą się walczyć o swoje, uśmiechniętą i doceniającą małe rzeczy radosną dziewczyną, która umie patrzeć na świat realnie, ale stara się widzieć zawsze tę jaśniejszą stronę. Która wie, że na pewne rzeczy nie ma wpływu, a o inne warto walczyć do upadłego.
Dziękuję.
Dziś wiem, że będę próbowała być w tej grze zwanej rodzicielstwem tak mądra jak oni.
PS. To miała być założenia sesja modowa. Wiecie „baby” zawsze tak słodko wygląda we wszystkich outfitach, że aż żal to przepuścić. Obawiam się jednak, że realizowanie moich wizji na sesje z Panną” jestem tu, robię to co chcę…” będzie wysoce utrudnione. Nie zrezygnuję jednak, trzymajcie kciuki ! 😉
Skąd ja to znam! Mały John nie był może realizacją wyobrażenia matki o dziecku idealnym, bo miał (i ma dalej ;D) charakter, jest baaaardzo żywy, co mnie momentami przerasta… Co chwilę wpada na nowy pomysł i już biegnie go zrealizować… Ja z kolei byłam dzieckiem spokojnym, potrafiącym siedzieć w jednym miejscu i albo rysującym, albo budującym, albo jeszcze coś… Trochę taka zamknięta w swoim świecie… A tutaj? Żywioł 😛 I ciężko się dograć czasem… tfu! często! Ale Lulka… Ta to ma charakter… Jak jej coś nie pasuje, to wrzeszczy. Tak, że w uchu wibruje. Głośniejsza od brata. I pokazująca swoje niezadowolenie – pod tym względem Johnek był spokojniejszy. No i mam – pewną siebie pannę, która lubi postawić na swoim (a na pewno będzie próbowała ;)). I wściekam się czasem, mam dosyć, ale jednocześnie wiem, że to dobrze, że wolę znosić jej wrzask, niż powtarzać, że nie może albo że powinna inaczej. Chcę, żeby była silna i walczyła w życiu o swoje. O Johnka jakoś się nie boję – to facet, wychodzę z założenia, że pod pewnymi względami już na starcie jest mu łatwiej. Mam jednak córkę i chciałabym, żeby była pewną siebie kobietą, która np. odnajdzie w sobie siłę i odwagę, by zerwać z mężczyzną, który nie będzie jej wart, by walczyć o siebie, o swoje życie.
Wychowajmy pokolenie mądrych, odważnych i świadomych kobiet 🙂 A świat będzie lepszy! 😉
Skąd ja to znam! Mały John nie był może realizacją wyobrażenia matki o dziecku idealnym, bo miał (i ma dalej ;D) charakter, jest baaaardzo żywy, co mnie momentami przerasta… Co chwilę wpada na nowy pomysł i już biegnie go zrealizować… Ja z kolei byłam dzieckiem spokojnym, potrafiącym siedzieć w jednym miejscu i albo rysującym, albo budującym, albo jeszcze coś… Trochę taka zamknięta w swoim świecie… A tutaj? Żywioł 😛 I ciężko się dograć czasem… tfu! często! Ale Lulka… Ta to ma charakter… Jak jej coś nie pasuje, to wrzeszczy. Tak, że w uchu wibruje. Głośniejsza od brata. I pokazująca swoje niezadowolenie – pod tym względem Johnek był spokojniejszy. No i mam – pewną siebie pannę, która lubi postawić na swoim (a na pewno będzie próbowała ;)). I wściekam się czasem, mam dosyć, ale jednocześnie wiem, że to dobrze, że wolę znosić jej wrzask, niż powtarzać, że nie może albo że powinna inaczej. Chcę, żeby była silna i walczyła w życiu o swoje. O Johnka jakoś się nie boję – to facet, wychodzę z założenia, że pod pewnymi względami już na starcie jest mu łatwiej. Mam jednak córkę i chciałabym, żeby była pewną siebie kobietą, która np. odnajdzie w sobie siłę i odwagę, by zerwać z mężczyzną, który nie będzie jej wart, by walczyć o siebie, o swoje życie.
Wychowajmy pokolenie mądrych, odważnych i świadomych kobiet 🙂 A świat będzie lepszy! 😉