Najpierw mówisz sobie to tylko zmęczenie. Gorszy okres. Zaraz minie. Tylko mija tydzień, dwa, miesiąc, drugi … Gorszy okres jak trwał, tak trwa. Chodzisz coraz bardziej zmęczona, ale też poirytowana, smutna, zrezygnowana. Często zaniedbana, bo po całym dniu ledwo się zmuszasz do umycia zębów, więc gdzie tu miejsce na myślenie o pomalowaniu paznokci albo czytaniu książek.
Wpadasz w pułapkę. Udajesz przed całym światem, że jest dobrze. Że miłość matczyna przepełnia twe serce i w ogóle sielsko cudnie i anielsko. Tyle tylko, że przychodzi taki czas, kiedy zamiast „zamknij już te oczka, śpij słonko” zaczynasz myśleć „zamknij wreszcie te oczy, śpij już do cholery, mam dość”.
I masz prawo mieć dość, ale nie musi to tak wyglądać. Nie musisz czekać do momentu, kiedy Twoje myśli zaczną Cię wprowadzać w poczucie winy. Bo wiesz – samo się nie stanie, że będzie lepiej i dobrze mieć tego świadomość od początku. Samo się lepiej raczej nie dzieje.
Jesteś tylko człowiekiem. Macierzyństwo jest piękne, wzbogaca nasze życie jak żadna inna relacja na świecie. Ale bywa też momentami cholernie trudne i w połączeniu z durnym kultem doskonałości… albo nawet gorzej, z kontrastami – idealna matka vs. matka beznadziejna … staje się często zwyczajnie frustrujące. I to są pierwsze kroki do zatracania siebie, do zaburzeń własnego poczucia wartości i w końcu do depresji.
Chcę Ci o tym dziś napisać, bo chwilowo mi też nie jest łatwo i podczas wczorajszego usypiania Mii, proporcjonalnie do ilości wylewanych łez bezsilności słowa same składały mi się w głowie. Chcę Ci o tym opowiedzieć, bo ja kiedyś przerobiłam już depresję, do tego na co dzień zwracam dużą uwagę na to, by żyć świadomie, więc wyłapuję trudne momenty w swoim życiu szybko i dostrzegam niepokojące objawy.
Mam świadomość, że granica między zmęczeniem a depresją jest cienka i na pierwszy rzut oka mało widoczna. Mam też taki swój magiczny niezbędnik, który pozwala mi obronną ręką wychodzić z większości gorszych okresów w moim życiu i chcę się nim z Tobą dziś podzielić.
Wiem, że choć jest trudno … to mi jakoś łatwiej, bo już wiem jak sobie z tym poradzić. Chcę, żebyś Ty też umiała zdusić tego potwora jakim jest depresja nim zdąży wkroczyć porządnie z butami w Twoje życie.
Ile mam, ile kobiet cierpi, bo boi się przyznać, że jest źle? Ile z nich udaje nawet przed samą sobą?
Choć nie jestem w stanie przekazać Ci recepty na sukces w całości, bo są pewne rzeczy, które się ma lub nie, to nad zdecydowaną większością rzeczy z mojego niezbędniczka da się po prostu pracować i systematyczność przynosi tu ogromne efekty.
Masz prawo mieć dość, być zmęczona.
Masz też prawo pobyć sama albo chcieć spędzić czas tylko z mężem czy przyjaciółką. Albo możesz nie mieć ochoty na to, by dzieci dosłownie czy w przenośni bawiły się Twoim ciałem – od włażenie na siłę na ręce, przez ciągnięcie za włosy, uderzanie małą niemowlęcą rączką niby w zabawie, aż po wiszenie przy piersi całą dobę.
Jesteś człowiekiem, odrębną jednostką i naprawdę masz prawo do tego, żeby nie być na wyłączność zabawką swoich dzieci. Co więcej, jeśli właśnie drugi tydzień z rzędu nie przespałaś nawet 2 godzin ciągiem to zwyczajnie jesteś przemęczona i potrzebujesz się wyspać. To jest fizjologia, a matki nie są nadludźmi, choćbyśmy nie wiem ile memów na ten temat zrobiły.
Jeden gorszy dzień nie robi z Ciebie złej matki
Nie, nie robi. Jeśli Twoja mama na co dzień była kochającą, dbającą mamą – czy pamiętasz jakieś jej złe dni z okresu Twojego dzieciństwa? Ja żadnego. I nasze dzieci też zapewne nawet tych gorszych dni nie zauważą.
Wiesz co jednak odczują i co faktycznie odbija się na dzieciach negatywnie? Zresztą nie tylko na dzieciach, a na całej rodzinie? Narastająca, przemilczana frustracja.
Nie udawaj, że nie ma problemu. Nie oszukuj samej siebie i swoich bliskich.
Udawanie, że jest dobrze to żadne superbohaterstwo. To nieodpowiedzialna droga donikąd. Równia pochyła prowadząca wprost do pogorszenia relacji w domu w ogóle. Między Tobą, a partnerem. Między Tobą a dziećmi. Między nim a dziećmi. I w ogóle relacji dookoła.
Nic bowiem nie niszczy gorzej, niż te frustracje, smutki i bolączki ukrywane gdzieś głęboko w sobie. One nas niszczą od środka i sprawiają, że wybuchają awantury o herbatę przemieszaną w złą stronę.
Mam to szczęście, że wychowywana przez tatę jestem nauczona mówienia bezpośrednio o wszystkim, co mi na sercu leży. Jako duża dziewczynka wiem, że tylko wampiry w bajkach potrafią czytać w myślach. To mówienie ma też drugie dno – musimy aktywnie słuchać i nauczyć bliskich aktywnego słuchania. My jesteśmy ze sobą 10 lat, a dopiero od kilku tygodni naprawdę czuję, że wspólnie pracujemy nad problemem.
Może dlatego też Ci o tym piszę – bo zrobiłam krok do przodu, ucząc się mówić o swoich uczuciach bez obwiniania. Szukając wsparcia, a nie winnego. I choć minęło raptem kilka tygodni, to czuję ogromną różnicę. Czuję się zrozumiana, a to ogromnie dużo. Czuję, że nawet jeśli Ł. nie do końca wie, jak ja się czuje, to próbuje pomóc mi zminimalizować czynniki, które wzmagają negatywne emocje. Czuję, że mnie szanuje, bo daje mi prawo do tego, że czuję tak nie inaczej. Nie zamiata problemu pod dywan, nie bagatelizuje. Pracujemy nad nim i to cholernie wiele znaczy.
Gdzieś pomiędzy Matką Idealną a Matką Beznadziejną…
Jestem Ty i ja. I gdzieś pomiędzy tymi jednostkami, są całe miliony Matek Zwyczajnych. Takich jak my. Takich, które kochają swoje dzieci miłością absolutną, ale czasem mają dość fochów. Nie musimy być idealne i to nie robi z nas beznadziejnych. Jesteśmy po prostu dobrymi, zwyczajnymi mamami. Najlepszymi dla naszych dzieci, uwierz mi.
Znajdź sposób na odpoczynek i czas dla siebie.
Mocno wierzę w to, że znalezienie w życiu czasu na ważne rzeczy to kwestia priorytetów. Znalezienie czasu dla siebie, to kwestia tego, czy jesteś dla siebie ważna. Jesteś?
Bo powinnaś.
Powinnaś być najważniejsza, bo najpewniej na Twoich barkach w mniejszym lub w większym stopniu spoczywa cały dom, a tym samym cały świat małego człowieka lub kilku. Musisz więc o siebie dbać i kropka. Niezmyta codziennie podłoga to pikuś, wykończona i sfrustrowana matka to wampir energetyczny całej rodziny, pomyśl o tym.
…wyegzekwuj ten swój czas. Należy Ci się.
Po prostu zrób to i koniec. Albo wręcz dzieci i połowę obowiązków mężowi, albo je podrzuć do babci albo poszukaj dodatkowego płatnego zajęcia i zarób na nianię, ale znajdź czas żeby zadbać o siebie. Bez względu na to, czy to będzie godzina zumby w tygodniu czy wieczór spędzony na kolorowaniu – dbaj o siebie, bądź dla siebie ważna!
Takie rzeczy się zdarzają
Nie tylko Tobie, mnie także. Ja też miewam dni, gdy mam ochotę się okopać niezbędnikiem. Wtorki, gdy budzi mnie płacz dzieci, śniadaniu towarzy jęk i plucie wszystkim gdzie popadnie. Zwyczajne czwartki, gdy usypiam dziecko 1,5 godziny na 20-minutową drzemkę i nie mogę jej odłożyć nawet jak siadam na kibelku, bo się zanosi – tak płacze. Przypalam naleśniki, a rosół wychodzi za słony. To są dni, gdy o 16:00 płaczę z bezsilności i modlę się o wieczór.
Zdarzają się. Jutro będzie lepiej.
Płacz
Jeśli masz taką potrzebę – płacz. Jeśli rozpłaczesz się przy dziecku – wytłumacz, że jesteś zmęczona, masz zły dzień, trudno Ci. Takie rzeczy się zdarzają, jesteś człowiekiem. Mama to nie cyborg … I lepszy płacz, niż frustracja, która zmienia się w agresję, choćby delikatną, choćby w syczenie przez zęby czy szarpnięcie za rączkę.
Nie oczekuj od siebie zbyt wiele
Miałaś CC, a koleżanka urodziła normalnie? Tobie udało się karmić tylko dwa miesiące, a tyle matek karmi po dwa lata. Zuzia już mówi, Kasia chodzi a Alicja liczy do dziesięciu. Po angielsku. Mając rok. O matko, czy ja na pewno poświęcam dzieciom wystarczająco dużo czasu i uwagi?! A jeszcze, o zgrozo, Zosia to jeździ 200 kilometrów po szczęśliwą kurę na rosół a ja do swojego ugotowanego na udkach z Biedronki wrzuciłam dziś kostkę rosołową.
Gdybyś karmiła niemowlaka kostką rosołową na drugie śniadania to zwróciłabym Ci uwagę, ale tak – serio, wyluzuj. Jest cały milion ważniejszych spraw w macierzyństwie nad którymi warto się pochylić niż takie pierdoły. Znasz normalnego dziesięciolatka, który nie potrafi chodzić, czytać, pisać albo policzyć do dziesięciu ? No właśnie.
To jest kropla w morzu rzeczy, na które musisz zwrócić uwagę, jeśli tylko zaczynasz czuć, że coś jest nie w porządku. Jeśli tylko widzisz jakieś sygnały, że jesteś zmęczona za bardzo, za często.
Przeczytaj sobie koniecznie też o moich 9 zasadach, dzięki którym nie zwariowałam w macierzyństwie i obserwuj uważnie siebie, swoją codzienność, swoje reakcje. To naprawdę cholernie ważne!
Jest cienka granica między zmęczeniem a zatraceniem umiejętności dostrzegania małych radości. Pomiędzy wkurzeniem o coś konkretnego, a frutracją która powoduje awanturę o krzywo leżącą łyżeczkę. A już na pewno pojawia się różnica pomiędzy „Skarbie, zamknij już te oczka”, a „śpij już do cholery”. Więc nie chowaj głowy w piasek, tylko zmierz się z problemem – dla siebie, ale też dla innych. Dla relacji , których – gwarantuję Ci – nie chcesz spieprzyć przez olewanie problemu.
Jak sobie pomóc?

28 pomysłów, co kupić na prezent dla Niej, dla Niego i dla Dziecka | Prezentownik Wyjątkowości 2020
Wierzę w magię drobnych upominków. Wierzę, że przemyślanym, trafionym prezentem można powiedzieć „jesteś dla mnie ważna/y, myślę o Tobie”. Dlatego dziś, kolejny rok z rzędu mam dla Was świeżutkie zestawienie Wyjątkowości, którymi można obdarować najbliższych. POLECAJKI, CZYLI CO NAM SIĘ SPRAWDZA? Prezentownik Wyjątkowości ma to do siebie, że są to wyselekcjonowane przeze mnie rzeczy, których […]

Wielki Prezentownik Wikilistki – zbiór ponad 2000 pomysłów na prezenty (dla dzieci i nie tylko!) z bloga
Szukasz pomysłu na trafiony prezent? Przedstawiam Ci Wielki Prezentownik Wikilistki, czyli ponad 2000 inspiracji na prezent dla dzieci i nie tylko. Od lat zajmuję się smartshoppingiem i przy okazji wyszukuję prezentowe perełki. W związku z tym, że przez kilka lat na blogu pojawiła się masa, ale to masa wpisów z inspiracjami na różne prezenty, postanowiłam […]

Jak zacząć odgracanie domu i pozbyć się zbędnych rzeczy z mieszkania?
Czujesz, że przytłaczają Cię rzeczy. Rozglądasz się dookoła i widzisz je wszędzie – jest ich za dużo, nie mają swojego miejsca, a bałagan, który tworzą przyprawia Cię o ból głowy. Sprzątasz i za chwilę znów jest to samo – mnóstwo rzeczy na wierzchu. Brzmi znajomo? POLECAJKI, CZYLI CO NAM SIĘ SPRAWDZA? Chyba każda z nas […]

Gruntowne życiowe porządki – dlaczego czasem warto je w życiu przeprowadzić i jak zacząć?
Świat dziś niesamowicie pędzi. Nie zwracamy uwagi na z pozoru nieistotne błahostki, a one niepostrzeżenie urastają do monstrualnych rozmiarów rzeczy mniej lub bardziej trudnych do przeskoczenia. Aż pewnego dnia okazuje się, że nasze życie kompletnie nie spełnia naszych oczekiwań, prawda? To idealny moment na gruntowne życiowe porządki – jesteś tego warta! POLECAJKI, CZYLI CO NAM SIĘ […]

Dwa minusy dają plus
Gdy los rzuca we mnie dwoma minusami, robię z nich plus. Przestałam walczyć z życiem i wściekać się na rzeczy, których nie zmienię. Gdy jest burza, myślę o tym, że po niej zawsze wychodzi słońce. Jeśli coś mi nie pasuję, myślę – czy mogę to zmienić? Jeśli tak – wymyślam jak i działam. Jeśli nie […]
Monika, tak bardzo w punkt… Puszczam tekst dalej, bo jest świetny. I może nie sprawił, że jestem mniej przemęczona, ale po prostu teraz zdaję sobie z tego sprawę. Chociaż może to już wejście w stany depresyjne?
Kochana, przede wszystkim, jeśli podejrzewasz choćby, że to coś z depresją, to zastosuj środki zaradcze a jak nie pomaga to pędź do specjalisty – ja niestety nie jestem psychologiem.
Dziękuję za udostępnienie, widziałam.
Dziękuję :*
Monika, tak bardzo w punkt… Puszczam tekst dalej, bo jest świetny. I może nie sprawił, że jestem mniej przemęczona, ale po prostu teraz zdaję sobie z tego sprawę. Chociaż może to już wejście w stany depresyjne?
Kochana, przede wszystkim, jeśli podejrzewasz choćby, że to coś z depresją, to zastosuj środki zaradcze a jak nie pomaga to pędź do specjalisty – ja niestety nie jestem psychologiem.
Dziękuję za udostępnienie, widziałam.
Dziękuję :*
Ja znów uważam, że jednak wcale nie tak łatwo. W prawdzie przemęczenie związane z macierzyństwem mnie nie dotyczy, jednak bywałam w życiu przemęczona z innych powodów. Borykałam się (mam nadzieję, że czas przeszły jest tu już odpowiedni) ze stanami depresyjnymi. Dla mnie depresja to stan kiedy człowiek jest sparaliżowany. Przede wszystkim mentalnie, potem fizycznie. Emocje skierowane ku samemu sobie są nie do pomylenia z niczym innym. Najważniejsze, że oba stany mogą być przejściowe! Wszytskim Mamom życzę dużo spokoju i wyrozumiałości dla samych siebie 🙂
Ja znów uważam, że jednak wcale nie tak łatwo. W prawdzie przemęczenie związane z macierzyństwem mnie nie dotyczy, jednak bywałam w życiu przemęczona z innych powodów. Borykałam się (mam nadzieję, że czas przeszły jest tu już odpowiedni) ze stanami depresyjnymi. Dla mnie depresja to stan kiedy człowiek jest sparaliżowany. Przede wszystkim mentalnie, potem fizycznie. Emocje skierowane ku samemu sobie są nie do pomylenia z niczym innym. Najważniejsze, że oba stany mogą być przejściowe! Wszytskim Mamom życzę dużo spokoju i wyrozumiałości dla samych siebie 🙂
Najgorsze jest porównywanie się z innymi i sprostanie oczekiwaniom. Po urodzeniu drugiego dziecka otarłam się o depresję, pierwsze trzy miesiace były bardzo złe, pełne płaczu, frustracji i ogromnych wyrzutów sumienia. Teraz spadki formy zdarzają się co jakiś czas,ale uczę się sobie znani radzić. A pomagają chociażby takie artykuły i sowadonosc,że nie jestem sama,ze nawet jeśli bliscy nie do końca rozumieją, to może gdzieś jest ktoś, kto zrozumie i pomoże. Ciężko jest zmienić własne myślenie, bo przecież sama się zgodziłam zostać w domu z dziećmi, nikt mnie nie zmuszał, to czy mam prawo być zmęczona, sfrustrowana? Czy mogę narzekać, skoro koleżanki mają przecież gorzej,bo onie jeszcze do pracy chodzą, a ja „siedzę w domu” przecież. Ale uczę się mówić o własnych uczuciach i uczę się przyznawać do słabości i gorszych chwil.
Najgorsze jest porównywanie się z innymi i sprostanie oczekiwaniom. Po urodzeniu drugiego dziecka otarłam się o depresję, pierwsze trzy miesiace były bardzo złe, pełne płaczu, frustracji i ogromnych wyrzutów sumienia. Teraz spadki formy zdarzają się co jakiś czas,ale uczę się sobie znani radzić. A pomagają chociażby takie artykuły i sowadonosc,że nie jestem sama,ze nawet jeśli bliscy nie do końca rozumieją, to może gdzieś jest ktoś, kto zrozumie i pomoże. Ciężko jest zmienić własne myślenie, bo przecież sama się zgodziłam zostać w domu z dziećmi, nikt mnie nie zmuszał, to czy mam prawo być zmęczona, sfrustrowana? Czy mogę narzekać, skoro koleżanki mają przecież gorzej,bo onie jeszcze do pracy chodzą, a ja „siedzę w domu” przecież. Ale uczę się mówić o własnych uczuciach i uczę się przyznawać do słabości i gorszych chwil.
W depresję co prawda nie wpadłam (choć zaliczyłam kilka razy dwutygodniowe ciągi, które można by tak określić), ale wiele razy czułam się… zmęczona. Po prostu. A przy tym zfrustrowana. Ostatnio gdy po wakacjach synek nie poszedł do przedszkola, bo dosłownie dzień wcześniej się rozchorował. I z dwóch miesięcy siedzenia w domu dwójki dzieci (kiedy to ja byłam z nimi non-stop, a mąż najczęściej wieczorami, i to jeszcze głównie tylko z synkiem, bo przecież „podział obowiązków” – on jedno dziecko, ja drugie) doszedł trzeci miesiąc – bo we wrześniu Młody był tylko 5 dni (słownie: PIĘĆ!) w przedszkolu. A mąż tu delegacja, tam nadgodziny… Miałam dosyć. Zaczęłam wydzierać się po dzieciach, bo każde kolejne zająknięcie było dla mnie kolejnym „muszę”. Córce wychodziły zęby, więc była zdenerwowana, budziła się w nocy. Syn też budził się w nocy – z różnych powodów. A to atak kaszlu, a to źle kołdra, a to zły sen… Śmiałam się (gorzko), że ktoś siedzi nad nami i tylko przygląda się i czeka – jak jedno dziecko się uspokoi, włącza drugie – i tak na zmianę. Spadłam 1,5 godziny i przerwa – bo do któregoś dziecka. I tak całą noc. Próbowałam rozmawiać z mężem, szukać u niego zwykłego pocieszenia, przytulenia, oparcia (po prostu same słowa otuchy by wystarczyły), ale usłyszałam, że mam chodzić spać wcześniej, to nie będzie problemu. A niby kiedy mam zrobić SWOJE rzeczy? Jak dzieciaki w ciągu dnia dokazywały? Jedynie jak szły spać mogłam się „rozerwać”, odpocząć psychicznie! Poza tym to nie kwestia godziny kładzenia się spać, ale jednego ciągu – gdybym przesypiała jednym ciurkiem np. 4 godziny już byłoby inaczej! Ale nie – to wytłumaczenie nie okazało się wystarczające. Źle zarządzam czasem, najwyraźniej. I w takich chwilach szlag Cię trafia: że w najbliższej osobie nie masz oparcia… Że przecież wiadomo, że nikt nie mówił, że będzie łatwo, że dziećmi trzeba się zająć i tak dalej, ale – do cholery! – każdy ma prawo czuć się czasem gorzej! I nie potrzeba mi wtedy gadek motywujących czy kopniaków w dupę na zasadzie: „No a czego się spodziewałaś?” Chcę (ba! Żądam! :P) przytulenia, ciepłego słowa, licznych „Kocham Cię, jesteś super!”
Ech. Nie zawsze tak było, oczywiście, ale najczęściej właśnie tak. I potem to przekonanie, że jest się z tym wszystkim samym. Że złe chwile dzieci są rozumiane i akceptowane, ale moje nie. Że ja mam być ta „dzielniejsza”, „silniejsza”, bo starsza i doświadczona. Bo MATKA. Jakby to jedno słowo załatwiało wszystko i sprawiało, że nagle doba się poszerza, przybywa sił witalnych, człowiek nie potrzebuje snu, ma kilka dodatkowych par rąk i inne takie. Otóż tak się NIE DZIEJE (szlag jasny pieroński). Jestem dalej tą samą osobą, z dwójką pięknych i kochanych dzieci, ale też dokazujących – bywam częściej zmęczona i częściej potrzebuję przytulenia, bliskości, której mi się odmawia, bo przecież druga strona „też jest zmęczona”. Że dzieci sobie mogę poprzytulać.
Masz rację – jeden gorszy dzień nie robi z nas złych matek. Tak sobie kiedyś powiedziałam, gdy potraktowałam synka naprawdę okropnie. Miałam obrzydliwe wyrzuty sumienia, czułam się źle sama z sobą… Powiedziałam sobie wtedy, że albo będę to wciąż rozstrząsać i nigdy nie pójdę do przodu, albo będę o tym pamiętać, ale pozwolę temu jednocześnie odejść: że to jednostkowe zachowanie wcale nie musi mnie definiować, że następnego dnia mam szansę zacząć wszystko od nowa. I tak chyba trzeba – codziennie, od nowa, starać się być jak najlepszą wersją siebie. A jeśli akurat tego dnia się nie da: nie spinać się. Najlepsza mama to ta wystarczająco dobra ;).
Kiedyś, przy chorobie, rozpłakałam się przy synku. Mąż chciał go wyprowadzić z pokoju, bo niby czemu dziecko ma patrzeć na słabość matki. A ja zapytałam się go wtedy, czy co jest ze mną nie tak? Czy to nienormalne, że człowiek czasem płacze? Że ma dość? Że źle się czuje? Wyjaśniłam, że dziecko ma prawo widzieć mnie w takim stanie. Nie musi oczywiście stać obok mnie i cały czas się wpatrywać i tak dalej, ale też nie musi być od razu wyprowadzany, żeby „nie patrzeć”. Człowiek czasem ma gorsze dni – każdy. Mama czy tata też. I dobrze, żeby dziecko o tym wiedziało. Że czasem jestem zmęczona, że czasem nad sobą nie zapanuję, że wreszcie płacz to nic złego. To jest chyba jedna z trudniejszych rzeczy: nauczyć swoje dzieci słabości – a nie tylko tego, że najsilniejszy się liczy, że trzeba zawsze być dzielnym, że łzy są dla słabeuszy i w ogóle „be”. Nie. Łzy są potrzebne. Czasem trzeba je wylać, a każdy – bez względu na wiek i płeć – ma do nich prawo. Szkoda, że takie podejście nie jest jeszcze zbyt popularne… 🙁 Gdy moje dzieci płaczą, od razu słyszą „Nie płacz!”, „Uspokój się!”, „Ale o co płaczesz?”, „Po co płaczesz?”, „Duży chłopiec przecież z ciebie!” i inne takie. A mnie serce się kraja… Mój mąż mi raz tak powiedział, gdy po ciężkim dniu z dziećmi jeszcze uderzyłam się łokniem o stolik – trafiłam akurat w to najbardziej delikatne miejsce. Zamiast przytulić czy zignorować (co byłoby wtedy lepsze) zapytał: „Co beczysz? Stało się coś?” Czułam się potwornie. Poniżona, osamotniona, jakbym jeszcze dostała w policzek. Dlatego nigdy nie chcę zafundować tego samego dziecku, które przecież nie jest tak „stare” jak ja i nie posiada wiedzy np. psychologicznej, by sobie poradzić z taką sytuacją. Ja nieco tej wiedzy mam, a i tak trudno mi było przejść do porządku dziennego po czymś takim.
Heh, teraz mam „problem” z córką – 9 miesięcy i jest głównie na moim mleku, od niedawna zjada kaszki (ale też konkretne, długo zresztą szukaliśmy mleka, bo ma alergię na białko), ze słoiczków chce tylko owoce, innymi pluje. I słyszę cały czas, że przecież ona już taka duża, że przecież powinna już jeść, że synek koleżanki (mający rok) je już razem z nimi to, co oni – czyli normalne posiłki, a moja co – nic? I tak słuchałam i wypuszczałam drugą stroną, ale też gdzieś tam martwiłam się, bo przecież synek wszystko jadł od razu – tj. jak na słoiczkach pisali: w 5. miesiącu to, w 6. tamto… I problemów nie było… A potem pomyślałam sobie tak: cholera, przecież kiedy nie było słoiczków z tymi wszystkimi sugestiami, kiedy dziecko powinno za co się zabierać, matki karmiły je cycem nawet do 2, trzech lat! Przecież w takim średniowieczu czy coś (a nawet przecież później) nie sadzano rocznego dzieciaka przy stole ze starszymi i nie kazano wsuwać mięcha czy pieczeni. Przystawiano do cyca i po problemie! A kiedy dziecko było gotowe – np. miało więcej zębów (Młoda ma dopiero dwa dolne, więc na dobrą sprawę nawet nie ma jak jeszcze gryźć porządnie) zaczynało jeść z innymi. Więc tego się trzymam i staram nie przejmować, ale momentami jest ciężko, zwłaszcza gdy do głosu dochodzą najbliżsi – np. babcie – z troski co chwila pytające o to, czy dziecko „wreszcie zjadło normalny posiłek”. Ta troska to też inne „duperele”, o które czasem trzeba toczyć bój, a ja nie zawsze mam siłę, żeby grzecznie odpowiadać…
Ech. Czasem nie mam siły.
Na szczęście zwykle udaje mi się znaleźć moment/rzecz/sprawę, której mogę się uchwycić, żeby nie zwariować. I to mi pomaga.
Masz rację – należy o siebie walczyć. Każda z nas jest ważna. Nie kiedyś, nie jutro. DZISIAJ. ZAWSZE.
Kochana, czy ja mogę Twoje słowa przytoczyć na fb ? Pięknie to napisałaś <3
W depresję co prawda nie wpadłam (choć zaliczyłam kilka razy dwutygodniowe ciągi, które można by tak określić), ale wiele razy czułam się… zmęczona. Po prostu. A przy tym zfrustrowana. Ostatnio gdy po wakacjach synek nie poszedł do przedszkola, bo dosłownie dzień wcześniej się rozchorował. I z dwóch miesięcy siedzenia w domu dwójki dzieci (kiedy to ja byłam z nimi non-stop, a mąż najczęściej wieczorami, i to jeszcze głównie tylko z synkiem, bo przecież „podział obowiązków” – on jedno dziecko, ja drugie) doszedł trzeci miesiąc – bo we wrześniu Młody był tylko 5 dni (słownie: PIĘĆ!) w przedszkolu. A mąż tu delegacja, tam nadgodziny… Miałam dosyć. Zaczęłam wydzierać się po dzieciach, bo każde kolejne zająknięcie było dla mnie kolejnym „muszę”. Córce wychodziły zęby, więc była zdenerwowana, budziła się w nocy. Syn też budził się w nocy – z różnych powodów. A to atak kaszlu, a to źle kołdra, a to zły sen… Śmiałam się (gorzko), że ktoś siedzi nad nami i tylko przygląda się i czeka – jak jedno dziecko się uspokoi, włącza drugie – i tak na zmianę. Spadłam 1,5 godziny i przerwa – bo do któregoś dziecka. I tak całą noc. Próbowałam rozmawiać z mężem, szukać u niego zwykłego pocieszenia, przytulenia, oparcia (po prostu same słowa otuchy by wystarczyły), ale usłyszałam, że mam chodzić spać wcześniej, to nie będzie problemu. A niby kiedy mam zrobić SWOJE rzeczy? Jak dzieciaki w ciągu dnia dokazywały? Jedynie jak szły spać mogłam się „rozerwać”, odpocząć psychicznie! Poza tym to nie kwestia godziny kładzenia się spać, ale jednego ciągu – gdybym przesypiała jednym ciurkiem np. 4 godziny już byłoby inaczej! Ale nie – to wytłumaczenie nie okazało się wystarczające. Źle zarządzam czasem, najwyraźniej. I w takich chwilach szlag Cię trafia: że w najbliższej osobie nie masz oparcia… Że przecież wiadomo, że nikt nie mówił, że będzie łatwo, że dziećmi trzeba się zająć i tak dalej, ale – do cholery! – każdy ma prawo czuć się czasem gorzej! I nie potrzeba mi wtedy gadek motywujących czy kopniaków w dupę na zasadzie: „No a czego się spodziewałaś?” Chcę (ba! Żądam! :P) przytulenia, ciepłego słowa, licznych „Kocham Cię, jesteś super!”
Ech. Nie zawsze tak było, oczywiście, ale najczęściej właśnie tak. I potem to przekonanie, że jest się z tym wszystkim samym. Że złe chwile dzieci są rozumiane i akceptowane, ale moje nie. Że ja mam być ta „dzielniejsza”, „silniejsza”, bo starsza i doświadczona. Bo MATKA. Jakby to jedno słowo załatwiało wszystko i sprawiało, że nagle doba się poszerza, przybywa sił witalnych, człowiek nie potrzebuje snu, ma kilka dodatkowych par rąk i inne takie. Otóż tak się NIE DZIEJE (szlag jasny pieroński). Jestem dalej tą samą osobą, z dwójką pięknych i kochanych dzieci, ale też dokazujących – bywam częściej zmęczona i częściej potrzebuję przytulenia, bliskości, której mi się odmawia, bo przecież druga strona „też jest zmęczona”. Że dzieci sobie mogę poprzytulać.
Masz rację – jeden gorszy dzień nie robi z nas złych matek. Tak sobie kiedyś powiedziałam, gdy potraktowałam synka naprawdę okropnie. Miałam obrzydliwe wyrzuty sumienia, czułam się źle sama z sobą… Powiedziałam sobie wtedy, że albo będę to wciąż rozstrząsać i nigdy nie pójdę do przodu, albo będę o tym pamiętać, ale pozwolę temu jednocześnie odejść: że to jednostkowe zachowanie wcale nie musi mnie definiować, że następnego dnia mam szansę zacząć wszystko od nowa. I tak chyba trzeba – codziennie, od nowa, starać się być jak najlepszą wersją siebie. A jeśli akurat tego dnia się nie da: nie spinać się. Najlepsza mama to ta wystarczająco dobra ;).
Kiedyś, przy chorobie, rozpłakałam się przy synku. Mąż chciał go wyprowadzić z pokoju, bo niby czemu dziecko ma patrzeć na słabość matki. A ja zapytałam się go wtedy, czy co jest ze mną nie tak? Czy to nienormalne, że człowiek czasem płacze? Że ma dość? Że źle się czuje? Wyjaśniłam, że dziecko ma prawo widzieć mnie w takim stanie. Nie musi oczywiście stać obok mnie i cały czas się wpatrywać i tak dalej, ale też nie musi być od razu wyprowadzany, żeby „nie patrzeć”. Człowiek czasem ma gorsze dni – każdy. Mama czy tata też. I dobrze, żeby dziecko o tym wiedziało. Że czasem jestem zmęczona, że czasem nad sobą nie zapanuję, że wreszcie płacz to nic złego. To jest chyba jedna z trudniejszych rzeczy: nauczyć swoje dzieci słabości – a nie tylko tego, że najsilniejszy się liczy, że trzeba zawsze być dzielnym, że łzy są dla słabeuszy i w ogóle „be”. Nie. Łzy są potrzebne. Czasem trzeba je wylać, a każdy – bez względu na wiek i płeć – ma do nich prawo. Szkoda, że takie podejście nie jest jeszcze zbyt popularne… 🙁 Gdy moje dzieci płaczą, od razu słyszą „Nie płacz!”, „Uspokój się!”, „Ale o co płaczesz?”, „Po co płaczesz?”, „Duży chłopiec przecież z ciebie!” i inne takie. A mnie serce się kraja… Mój mąż mi raz tak powiedział, gdy po ciężkim dniu z dziećmi jeszcze uderzyłam się łokniem o stolik – trafiłam akurat w to najbardziej delikatne miejsce. Zamiast przytulić czy zignorować (co byłoby wtedy lepsze) zapytał: „Co beczysz? Stało się coś?” Czułam się potwornie. Poniżona, osamotniona, jakbym jeszcze dostała w policzek. Dlatego nigdy nie chcę zafundować tego samego dziecku, które przecież nie jest tak „stare” jak ja i nie posiada wiedzy np. psychologicznej, by sobie poradzić z taką sytuacją. Ja nieco tej wiedzy mam, a i tak trudno mi było przejść do porządku dziennego po czymś takim.
Heh, teraz mam „problem” z córką – 9 miesięcy i jest głównie na moim mleku, od niedawna zjada kaszki (ale też konkretne, długo zresztą szukaliśmy mleka, bo ma alergię na białko), ze słoiczków chce tylko owoce, innymi pluje. I słyszę cały czas, że przecież ona już taka duża, że przecież powinna już jeść, że synek koleżanki (mający rok) je już razem z nimi to, co oni – czyli normalne posiłki, a moja co – nic? I tak słuchałam i wypuszczałam drugą stroną, ale też gdzieś tam martwiłam się, bo przecież synek wszystko jadł od razu – tj. jak na słoiczkach pisali: w 5. miesiącu to, w 6. tamto… I problemów nie było… A potem pomyślałam sobie tak: cholera, przecież kiedy nie było słoiczków z tymi wszystkimi sugestiami, kiedy dziecko powinno za co się zabierać, matki karmiły je cycem nawet do 2, trzech lat! Przecież w takim średniowieczu czy coś (a nawet przecież później) nie sadzano rocznego dzieciaka przy stole ze starszymi i nie kazano wsuwać mięcha czy pieczeni. Przystawiano do cyca i po problemie! A kiedy dziecko było gotowe – np. miało więcej zębów (Młoda ma dopiero dwa dolne, więc na dobrą sprawę nawet nie ma jak jeszcze gryźć porządnie) zaczynało jeść z innymi. Więc tego się trzymam i staram nie przejmować, ale momentami jest ciężko, zwłaszcza gdy do głosu dochodzą najbliżsi – np. babcie – z troski co chwila pytające o to, czy dziecko „wreszcie zjadło normalny posiłek”. Ta troska to też inne „duperele”, o które czasem trzeba toczyć bój, a ja nie zawsze mam siłę, żeby grzecznie odpowiadać…
Ech. Czasem nie mam siły.
Na szczęście zwykle udaje mi się znaleźć moment/rzecz/sprawę, której mogę się uchwycić, żeby nie zwariować. I to mi pomaga.
Masz rację – należy o siebie walczyć. Każda z nas jest ważna. Nie kiedyś, nie jutro. DZISIAJ. ZAWSZE.
Kochana, czy ja mogę Twoje słowa przytoczyć na fb ? Pięknie to napisałaś <3
Bardzo łatwo pomylić depresję z przemęczeniem i odwrotnie. Symptomy są bardzo podobne, tylko niestety skutki mogą być gorsze.
Jeśli gorsze dni przeważają nad dobrymi, to znak że trzeba sobie pomóc.
Bardzo łatwo pomylić depresję z przemęczeniem i odwrotnie. Symptomy są bardzo podobne, tylko niestety skutki mogą być gorsze.
Jeśli gorsze dni przeważają nad dobrymi, to znak że trzeba sobie pomóc.
Naprawdę świetny artykuł. Jestem pod wrażeniem. Cała prawda, do której większość z nas boi się przyznać. Świat się nie zawali jeśli raz na jakiś czas odetniemy się od wszystkiego i zwyczajnie odpoczoczniemy. A dzieki temu wrócimy odstresowanie i mniej przygnebione do codziennych obowiązków. I wszystkim to wyjdzie na dobre 🙂
Właśnie strasznie chciałabym, żebyśmy przestały bać się mówić głośno o tym, że po prostu czasem coś jest nie tak. Bo to wcale nie oznacza, że nawaliłyśmy albo nie dałyśmy rady – ja uważam, że wręcz odwrotnie. Jeśli świadomie podchodzimy do swojego życia, to to jest zdrowe podejście i każdemu wychodzi na dobre!
Tak jest! Pisałam o tym dwa lata temu: http://marta-nefertari.blog…. Teraz jestem mamą podwójnie, ale to wszystko wciąż jest aktualne, teraz momentami nawet trudniej…
Ideałów nie ma – nie znoszę tego mitu Matki Polki – że niby każda z nas ma instynkt, że każda świetnie sobie daje radę i w ogóle – jakby w każdej ten ideał był i tylko trzeba go wydobyć dla ogólnego szczęścia całej rodziny i świata. A tutaj patrzysz na rzeczywistość i pytasz sama siebie: No kurde niby jak go wydobyć? Gdzie on jest? Czy jest ze mną coś nie tak?!
Cholernie łatwo jest wpędzić się w kompleksy, poczuć gorzej. Bo też kilka razy zderzyłam się z tym, że jak przyznawałam się komuś do gorszego dnia, spoglądał na mnie z wyrzutem albo zaczął udzielać porad. Jakbym ich właśnie wtedy potrzebowała! Że niby przyznanie się do słabości to coś gorszego, że nie daję sobie rady, że trzeba mi pomóc… Ale ja sobie świetnie daję radę, tylko czasem emocje puszczają – i nie tyle potrzebuję faktycznej pomocy fizycznej, co właśnie pomocy psychicznej! Rozmowy, ciepłego słowa, ciacha albo w ogóle zejścia z tematu dzieci czy rodzicielstwa i mówienia o sprawach błahych – albo o jakiejś książce, czymś innym… Może kino… serial… Nie wiem. Jakbym mówiąc o problemach z dziećmi czy domem oczekiwała, że ktoś od razu będzie mi te moje dziury łatał albo fachowca szukał. Że takie: ok, ona sobie nie radzi, trzeba zrobić to za nią, bo przecież świat nie może tak wyglądać.
Przyznanie się do słabości to jedno. Ale przyjęcie tej słabości przez drugą stronę – zaakceptowanie i bycie obok, bycie wsparciem – to drugie. Dobrze, że kobiety coraz częściej nie zgadzają się na ten „terror lukru”, ale też dziadkowie czy małżonkowie powinni być „edukowani”, jak takie wyznanie kobiety-matki przyjąć i potraktować… Chociaż mamom jest łatwiej, bo jest jakaś więź i „wspólnota interesów”, ale jednak… Za często słyszę od swojej mamy rady (zwłaszcza „złote”, „uniwersalne”) w miejsce po prostu kilku słów otuchy…
Absolutnie się z Tobą zgadzam 🙂
Naprawdę świetny artykuł. Jestem pod wrażeniem. Cała prawda, do której większość z nas boi się przyznać. Świat się nie zawali jeśli raz na jakiś czas odetniemy się od wszystkiego i zwyczajnie odpoczoczniemy. A dzieki temu wrócimy odstresowanie i mniej przygnebione do codziennych obowiązków. I wszystkim to wyjdzie na dobre 🙂
Właśnie strasznie chciałabym, żebyśmy przestały bać się mówić głośno o tym, że po prostu czasem coś jest nie tak. Bo to wcale nie oznacza, że nawaliłyśmy albo nie dałyśmy rady – ja uważam, że wręcz odwrotnie. Jeśli świadomie podchodzimy do swojego życia, to to jest zdrowe podejście i każdemu wychodzi na dobre!
Tak jest! Pisałam o tym dwa lata temu: http://marta-nefertari.blogspot.com/2014/07/black.html. Teraz jestem mamą podwójnie, ale to wszystko wciąż jest aktualne, teraz momentami nawet trudniej…
Ideałów nie ma – nie znoszę tego mitu Matki Polki – że niby każda z nas ma instynkt, że każda świetnie sobie daje radę i w ogóle – jakby w każdej ten ideał był i tylko trzeba go wydobyć dla ogólnego szczęścia całej rodziny i świata. A tutaj patrzysz na rzeczywistość i pytasz sama siebie: No kurde niby jak go wydobyć? Gdzie on jest? Czy jest ze mną coś nie tak?!
Cholernie łatwo jest wpędzić się w kompleksy, poczuć gorzej. Bo też kilka razy zderzyłam się z tym, że jak przyznawałam się komuś do gorszego dnia, spoglądał na mnie z wyrzutem albo zaczął udzielać porad. Jakbym ich właśnie wtedy potrzebowała! Że niby przyznanie się do słabości to coś gorszego, że nie daję sobie rady, że trzeba mi pomóc… Ale ja sobie świetnie daję radę, tylko czasem emocje puszczają – i nie tyle potrzebuję faktycznej pomocy fizycznej, co właśnie pomocy psychicznej! Rozmowy, ciepłego słowa, ciacha albo w ogóle zejścia z tematu dzieci czy rodzicielstwa i mówienia o sprawach błahych – albo o jakiejś książce, czymś innym… Może kino… serial… Nie wiem. Jakbym mówiąc o problemach z dziećmi czy domem oczekiwała, że ktoś od razu będzie mi te moje dziury łatał albo fachowca szukał. Że takie: ok, ona sobie nie radzi, trzeba zrobić to za nią, bo przecież świat nie może tak wyglądać.
Przyznanie się do słabości to jedno. Ale przyjęcie tej słabości przez drugą stronę – zaakceptowanie i bycie obok, bycie wsparciem – to drugie. Dobrze, że kobiety coraz częściej nie zgadzają się na ten „terror lukru”, ale też dziadkowie czy małżonkowie powinni być „edukowani”, jak takie wyznanie kobiety-matki przyjąć i potraktować… Chociaż mamom jest łatwiej, bo jest jakaś więź i „wspólnota interesów”, ale jednak… Za często słyszę od swojej mamy rady (zwłaszcza „złote”, „uniwersalne”) w miejsce po prostu kilku słów otuchy…
Absolutnie się z Tobą zgadzam 🙂