Jestem mamą i kocham ten stan. Uwielbiam być potrzebna. Tulić, kibicować, ocierać łzy po porażce, podawać rękę, by wstały. Słuchać, rozmawiać, uczyć, pokazywać. Zbierać na wycieczki i na plażę, robić domowy obiad i ciasto, spacerować ręka w rękę i jeść razem czekoladowe lody. Być mamą po prostu… Sęk w tym, że to rola strasznie wymagająca i etat bez możliwości wzięcia urlopu w jednym.
Do tego w pakiecie z tym, co w byciu mamą lubisz, dostajesz wór czynności do wykonywania, które niewiele mają wspólnego z przyjemnościami, a są po prostu masą codziennych, żmudnych, dodatkowych obowiązków. I tak, choćbyś nie wiem jak się starała pokochać codzienność taką, jaka jest, to umówmy się – każda z nas ma po kokardę, gdy musi zmienić dziesiątą pieluchę tego samego dnia, ósmy raz zmywać podłogę od rozlanego soku i słuchać histerii „z bardzo ważnego powodu” dziecka, które śpi na stojąco, ale jednocześnie wszystkimi zebranymi resztami sił awanturuje się z Tobą, że spać nie pójdzie.
Jak sprawić, żeby macierzyństwo było dla nas wciąż piękną przygodą, a nie zdominowaną przez frustrację, smutek i zmęczenie codzienną walką?
MAMA NA PEŁEN ETAT
Mamą jesteś 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu i nie ma zmiłuj. Nie ma L4. Nie ma wakacji ani dnia wolnego na żądanie. Choć jest w tym zdaniu trochę prawdy, to mylnie lubimy sobie wmawiać, że oznacza ono konieczność naszej stuprocentowej uwagi i obecności non stop.
Będąc mamą, jestem przecież też tylko człowiekiem.
Mam gorsze dni, kiepski humor, mniej energii albo migrenę, która nie daje mi żyć. Mam też swój próg tolerancji na wszechobecny hałas i bałagan i czasami, jak każdemu człowiekowi, puszczają mi nerwy, gdy setny raz proszę o jedną tę samą rzecz. Często pytacie mnie, czy zdarza mi się płakać? Owszem, zdarza. Najczęściej z bezsilności – bo ani to dwulatki wina, że jest ciekawska i poznaje świat, robiąc dookoła armagedon ani moja, że też jestem człowiekiem i czasem potrzebuję po prostu odpocząć, ani świata, że sytuację mamy taką, a nie inną i choćbym nie wiem jak chciała, nie mam tych dziadków czy koleżanek, którzy moje pociechy z radosnym sercem i szczerą chęcia przygarną na weekend, żebym na serio mogła odpocząć, zresetować mózg i pobyć chociaż te 24 godziny tylko kobietą, żoną, sobą po prostu.
Marzy mi się taki weekend. Zjeść z mężem obiad w restauracji bez pośpiechu, bez krojenia na małe kawałeczki, bez wycierania małych rączek brudnych od sosu pomidorowego. Pójść do kina na „nie bajkę” i na spacer brzegiem morza o zachodzie słońca. Wziąć długą kąpiel, czytać książki. Oglądać seriale do późnej nocy, a później odespać, by w ciszy zjeść śniadanie w południe. Odetchnąć, zrzucić z siebie balast odpowiedzialności choć na chwilkę i zająć się sama sobą, tylko nami, tym co lubię i na co mam w danym momencie ochotę. Tylko i aż tyle.
To moje marzenie od 6 lat – odkąd zostałam mamą. Móc od czasu do czasu złapać oddech od codzienności. Długo mi zajęło, by pozbyć się zero-jedynkowego myślenia, że „albo wolny weekend albo nie odpoczywasz”, ale to właśnie ta zmiana podejścia dała mi najwięcej w macierzyństwie. I w życiu w ogóle.
JESTEM SWOIM PRIORYTETEM
Dziś nie mam już wyrzutów sumienia, że stawiam siebie na pierwszym miejscu. Wiem, że nie robię tego z egoizmu, ale dla dobra nas wszystkich. W ten sposób dbam, by nasze relacje nadal pełne były ciepła i miłości, a nie toksyczne przez chroniczne zmęczenie i frustrację. Wbrew pozorom, to właśnie skupiając się na sobie, najskuteczniej dbam o nas wszystkich i rodzinne ciepło, które czuć w domu.
Nauczyłam się być dobra dla siebie codziennie. Zostałam swoim własnym priorytetem. Zgodnie z instrukcją stewardes w samolocie, najpierw troszczę się o siebie, bym była w stanie zadbać o innych. Nie wiem jak długo wolna doba tylko z mężem pozostanie jeszcze moim niespełnionym marzeniem, ale nie przeszkadza mi to, by szukać równowagi w codzienności. W moich małych przyjemnościach, rytuałach, które pozwalają mi nie zwariować w macierzyństwie.
8 rzeczy, które pozwalają mi znaleźć balans w macierzyństwie
GORĄCA HERBATA
Gorąca herbata z samego rana i wieczorem to stały punkt moich dni. Wyłączam się, piję ją we względnym spokoju i to jest te kilka minut, kiedy cały świat musi poczekać. Pierwsza z ważnych lekcji dla moich dzieci – moje potrzeby także są ważne; jeśli mam szanować Wasze potrzeby, Wy szanujcie moje.
Dopiero po kubku gorącej herbaty, jestem gotowa, by stawić czoła kolejnemu dniu pełnemu wyzwań. Działam na pełnych obrotach, bo oprócz tego, że do 15:00 jestem pełnoetatową mamą i panią domu, muszę jeszcze ogarniać najpilniejsze sprawy w moich biznesach.
Moja druga chwila dla siebie i przerwa w ciągu dnia to czas albo chwilę po obiedzie, gdy Ł. Zabiera dziewczynki na spacer, rower lub plac zabaw, albo wieczorem, gdy kładzie je spać. Ja mam wtedy moment, żeby uporządkować myśli po całym dniu i powiem Ci, że taka godzina tylko dla siebie to jest coś , co każda z nas powinna dostawać w prezencie jak najczęściej. Do tego jeśli jesteś miłośniczką herbaty tak jak ja, to poproś o nią od razu w pakiecie z takim pięknym zestawem herbat od marki NEWBY, jaki ja dostałam niedawno. Lubię to piękne pudełeczko, jakość, zapach i fakt, że mam kilka rodzajów jednej z moich ulubionych przyjemności pod ręką. Taki zestaw na pewno ucieszy niejedną mamę i jest idealnym pomysłem na prezent z okazji Dnia Matki, który przecież już niebawem.
KSIĄŻKI
Jeszcze 3-4 lata temu wydawało mi się, że nie mam czasu na czytanie i było mi z tym bardzo źle, bo czytać lubię od zawsze i bardzo mnie to wycisza i relaksuje. Paradoksalnie dopiero teraz, gdy faktycznie czasu mam kilka razy mniej niż wtedy, czytam dużo więcej. Wszystko zmieniło się, gdy odpuściłam poczucie, że na czytanie potrzebuję mieć dużo wolnego czasu (i pochłaniać książki na raz), a zaczęłam czytać kilka razy dziennie po parę stron. Pochłaniam tak kilka książek miesięcznie i poza relaksem daje mi to swego rodzaju poczucie sprawczości, a także przypomina mi o tym, że nawet największego słonia można zjeść po kawałku – do przemyślenia.
LUDZIE
Lubię móc spotkać się z koleżanką na kawę i przypomnieć sobie, że nawet jeśli obie jesteśmy mamami, to nasze życie nie kręci się tylko wokół dzieci. Wciąż mamy pasje, rozwijamy swoje biznesy, motywujemy się wzajemnie i wspieramy. Fajnie wiedzieć, że oprócz bycia mamą, udaje mi się być wciąż Moniką, która m swoje zainteresowania, czyta książki, odkrywa nowe miejsca, kosmetyki czy rozkręca własny biznes.
GORĄCA KĄPIEL
Jak widzisz, lubię ciepełko 😉 Piątkowa długa, gorąca kąpiel zamiast szybkiego prysznica, uzupełniona pakietem masek ( na twarz, na włosy), peelingami, spokojną muzyką i dobrą książką to coś, co ładuje moje baterie przed weekendem po długim i intensywnym tygodniu.
PAZNOKCIE & RZĘSY
Niespecjalnie lubię robić makijaż, a już na pewno nie lubię go zmywać, ale mam takie dwa punkty na mojej liście, które dają mi +milion do pewności siebie i lepszego samopoczucia.
Po pierwsze – hybrydy, czyli zrobione paznokcie. Od zawsze mama wpajała mi , że dłonie są wizytówką kobiety i jakoś tak zapadło mi to w pamięci, że to zawsze o dłonie dbam w pierwszej kolejności. Dlaczego hybrydy? Bo lubię kolor na paznokciach, a to jedyna nieinwazyjna opcja, którą mogę zrobić w domu, nie niszczy mi płytki, a jednocześnie daje ładne paznokcie „odporne na bycie mamą” na dobre 2 tygodnie.
Po drugie – rzęsy. Najchętniej te przedłużane 2:1, ale gdy budżet zawęża moje możliwości, to chociaż pociągnięte tuszem. Kilka sekund, a nagle mam poczucie względnego ogarnięcia.
COŚ SWOJEGO, NIEZALEŻNOŚĆ
Nie można tego co prawda podciągnąć pod kategorię przyjemności, ale jednak poczucie, że cały czas się rozwijam temu przy okazji dbam o swoją niezależność, bo zarabiam, daje mi ogromne poczucie komfortu. Blog jest moją pracą, mam swój sklep z plakatami, pomagam markom ogarniać marketing i social media oraz coraz częściej fotografuję dla Klientów. Taka dywersyfikacja, choć na początku rozkręcania wszystkiego jest męcząca, co obecnie dobitnie odczuwam, w dłuższej perspektywie daje sporo spokoju. I choć czasem zdarza mi się marudzić, że fajnie tak sobie móc nic nie robić i żyć w trybie „za hajs męża baluj”, to jednak … nope. Nie wyobrażam sobie nie mieć własnych pieniędzy albo tłumaczyć czemu wydałam 20 zł na kawę. I choć męża mam w tym temacie idealnego, bo nigdy z niczego mnie nie rozliczał, to po prostu… no nie ; ) Nie mogłabym tak chyba na dłuższą metę, a na pewno bym nie chciała, więc póki mam na to wpływ – działam.
DELEGOWANIE ZADAŃ
Mam to szczęście, że mój mąż od samego początku jest bardzo zaangażowanym rodzicem, a do tego lubi gotować. Nigdy nie miałam więc większego problemu z tym, że opieka nad domem czy dziećmi spada tylko na moje barki, jednak wpadłam w pewną pułapkę.
Otóż po pierwsze – owszem, mój mąż zajmuje się domem i dziewczynami razem ze mną, ale to ja do niedawna byłam control freakiem, który musiał wszystko wszystkim zaplanować, rozpisać, oddelegować, a potem trzy razy przypomnieć, sprawdzić, przypilnować. Uwierz mi, że można tak wpaść w obsesję dlatego od kilku tygodni, a może już nawet miesięcy, intensywnie z tym walczę. Odpuściłam dzięki temu całkiem sporo spraw, które zaprzątały mi niepotrzebnie głowę.
Po drugie – zaczęłam konsekwentnie wymagać od dzieci dbania o sprawy, którymi mogą już zająć się same. Już prawie nie sprzątam zabawek, nie wlewam picia 5-latce i nie wstaję od pracy, by podać jej coś z lodówki. Nie wynoszę ich brudnych ubrań do prania, nie odstawiam butów do szafki, a kurtek nie wieszam na wieszak, tylko zwyczajnie wymagam, by to i kilka innych drobnostek było zrobione. Jaką dzięki temu jestem mamą? Lepszą od poprzedniej wersji. Spokojniejszą. Bardziej wypoczętą. I mądrze wychowującą dzieci, bo przecież dobrze jest szybko nauczyć się, że trzeba dbać o własne sprawy.
BRAK PERFEKCJONIZMU
Ten ostatni punkt wiąże się ściśle z poprzednim. Aby skutecznie coś oddelegować, musisz zrozumieć, że ma to zrobić ktoś inny. Tak długo, jak będziesz poprawiać po dzieciach te buty w szafce, przewieszać kurtki na inny wieszak i pilnować męża, czy aby na pewno dobrze poparował skarpetki z prania, tak długo są to wciąż Twoje obowiązki.
To niby błahostki, ale to dzięki nim, będąc z dziećmi niemal 24 godziny na dobę już od przeszło 6 lat, jeszcze nie zwariowałam i łapię w życiu balans. Dzięki nim udaje mi się wciąż być nie tylko mamą, ale też żoną, córką, siostrą, przyjaciółką czy po prostu Moniką, z całym kalejdoskopem własnych mikro spraw, które może nie są sensem mojego życia, ale stanowią dla niego idealne tło. Dzięki temu, że mam czas i siłę na bycie nie tylko mamą, moje życie jest też po prostu bogatsze i dbam o inne, równie ważne relacje, co te budowane z dziećmi. Tak właśnie buduję dom pełen rodzinnego ciepła, zrozumienia, spokoju i wzajemnego poszanowania potrzeb wszystkich.
Ja jeszcze raczkuje w tym temacie, proszenia o pomoc, delegowania zadań. Czesto pierwsza wolną minute dla siebie i tylko ze sobą mam po 21ej gdy dziecie idzie spac i wiem ze ja tez szybko musze bo niestety budzi sie w nocy kilka razy. Teraz po półtorej roku powoli zaczynam prosic męża o pomoc… Bardzo powoli
Kochana, mąż to powinien w tym uczestniczyć tak jak i Ty i nawet nie myśl, że jest inaczej. O ile rozumiem, że proszenie o pomoc kogoś obcego może być trudne, o tyle nie rozumiem mężów, którzy aktywnie nie uczestniczą w życiu domu i dzieci i nie odciążają swoich partnerek 🙁
Przytulam mocno, odpoczywaj więcej!
Te ostatnie – delegowanie obowiązków i jakaś rezygnacja z perfekcjonizmu – to wciąż moje zmory…
Bosh, muszę szybko wziąć z Ciebie przykład! :*