Szczerze – ile razy zdarzyło Ci się powiedzieć do dziecka „nie teraz”, „jeszcze chwile”, „za moment”? Ile razy nie siedziałaś z nim przy klockach, bo goniły Cię terminy? Jak często po kilku minutach przytulania byłaś zniecierpliwiona, bo siedzisz i „nic nie robisz”, a przecież tyle rzeczy masz do ogarnięcia : sprzątnąć, pranie wstawić, naczynia ogarnąć, kolacja… Tak, ja też mam zbyt wiele tego typu „grzeszków” na sumieniu. Nie martw się, nie jesteś sama, bo żadna z nas nie jest idealna, a szukanie spokoju i czasu na celebrowanie obecnej chwili w naszym zabieganym świecie jest cholernie trudne, ale…
Była niedziela, chłodne późnojesienne popołudnie. Szare i deszczowe, jakich wiele w tamtym okresie roku. W tle grał telewizor z jakimś programem rozrywkowym. Każde z nas ogarniało coś przy swoich projektach związanych z pracą, Mia spała, a Wiki biegnąc do mnie przewróciła się z impetem i przybiegła z płaczem się przytulić. Dzień jak co dzień. Nie zeszła jednak z kolan po kilku sekundach, gdy przestała płakać, tylko siedziała tak wtulona i poprosiła, żebym pooglądała z nią „Mam talent”…
Mój komputer czekał z otwartym programem do pisania wpisu. Na blacie składniki przygotowane do zrobienia obiadu i ciasta na popołudnie. Cały kosz prania do poskładania i drugi do wyprania. Kawa, której nie wypiłam.
Jednak wtuliłam się w nią tego popołudnia z całej siły, wwąchałam się tak, jak tylko w dziecko można i udało mi się przez chwilę tylko być mamą, nic więcej. To był moment, kiedy w jednej sekundzie dotarło do mnie, że świat poczeka, ale czas już nie.
Inny moment takiego olśnienia to dzień, gdy robiliśmy w weekend sesję do wpisu Czym się bawi Mia? Wiesz, żeby zdjęcia były chociaż w miarę dobre, to dziecko musi być względnie czyste, światło nienajgorsze, a zabawki, które chcę pokazać nie mogą tonąć w morzu innych na podłodze. W związku z tym, pomijając pojedyncze rzeczy, ciężko jest robić zdjęcia na bloga tak z doskoku w ciągu dnia. Ogarnęliśmy więc i poprosiłam Ł. o pomoc. Moja praca to jednak dla dzieci wciąż zabawa i wszystko sterowane jest ich potrzebami. Wymaga więc tony cierpliwości, bo chcesz pokazać zabawki po kolei, a córka upiera się tylko na jedną albo uparcie odwraca się w Twoją stronę pampersem. Albo zmienia miejsce zabawy szybciej niż Ty ustawienia w aparacie… Kiedy jednak łapałam te momenty zabawy z tatą, siedzącym poza kadrem, dostrzegłam w tej małej dwuletniej twarzyczce coś, co czasem umyka mi w codzienności – ogromną potrzebę atencji i interakcji. Tę radość, gdy ktoś bije brawo, pęka z dumy i zwyczajnie… jest obok. Do oczu napłynęły mi łzy, bo mam świadomość, jak mało tej naszej uwagi miała w ostatnich tygodniach. Jak niewiele było takich dni, gdy odkładałam komputer i obowiązki, żeby spędzić godzinę TYLKO na zabawie, angażując w to całą siebie.
Zapominamy, ja też, że mało jest deadline’ów naprawdę nieprzekraczalnych, a i tak przecież zawsze można trochę zarwać nockę. Choć nie jestem zwolenniczką odpuszczania w codziennych czynnościach, bo matczyne obowiązki domowe mają tendencję do pączkowania w przerażającym tempie, to tak naprawdę – te pół godziny niczego nie zmieni. Jeśli będę miała 30 minut mniej na sprzątanie, to po prostu posprzątam szybciej albo dziś tego nie zrobię. Najwyżej nie zrobię też obiadu i zjemy kanapki… no i co?
Świat poczeka, ale dzieci już nigdy nie będą takie małe.
Z roku na rok będą potrzebowały mnie mniej. Ile Wiki będzie chciała się jeszcze tak po prostu przytulać? Jak długo będą dla nich frajdą rodzinne weekendowe seanse filmowe? 9 lat? 10 przy dobrych wiatrach? Prawie 6 już minęło nawet nie wiem kiedy … A Mijeńka? Przecież za chwilę skończą się jej drzemki przed obiadem i nie będę już miała kiedy tak po prostu przytulić się, gdy śpi. Wyciszyć się i być przy niej. Za kilka miesięcy pójdzie do przedszkola i nie będzie jej ze mną przez większość dnia.
Pewien etap skończy się bezpowrotnie.
Choć gdy myślę o tym dziś, siedząc z nią 24/7 w domu, czuję ulgę, to wiem, że będzie mi tego brakowało.
Jestem mamą i lubię być potrzebna. Nawet jeśli na tym etapie jest to bardzo trudne i męczące, zwłaszcza, gdy działa się w tym trybie bez przerwy. Chcę się nimi nacieszyć nim stanę w szeregu za przyjaciółmi, chłopakiem i imprezami. Chciałabym, żeby niedzielny obiad u mamy był zawsze nieprzesuwalnym zadaniem w ich dorosłych kalendarzach i staram się każdego dnia pracować na taką więź. Żeby w ich własnych domach weekendy też pachniały domowym ciastem …
I tak sobie myślę, że skoro buduję od podstaw nowych ludzi, to chyba jednak przedkładam po prostu ważne nad pilne, a nie prokrastynuję, układając klocki, prawda?
Świat poczeka. Czas już nie…
Do przemyślenia nim znów rzucimy się wir pracy.
Popłakałam się 🙂
Piękny wpis. Dał mi wiele do myślenia, i absolutnie się z nim zgadzam…
Dzięki za ten wpis…
Ostatnio bardzo są mi potrzebne takie przemyślenia i słowa. Ostatnio rzeczywistość mnie coraz częściej męczy, uderza… Pod koniec grudnia, w styczniu i na początku lutego miałam bardzo ciężki czas, porównywalny do stanu depresyjnego, kiedy np. nie umiałam rano zwlec się z łóżka… Leżałam wpatrzona w jeden punkt, z poczuciem marności wszystkiego i leżałam tak 1,5 godziny… Masakra! Nie wiem, czy to przez tabletki hormonalne, które zażywam, czy to efekt SAD, ale miałam takie sinusoidy emocjonalne, które mnie wykańczały… Dodatkowo „bunt dwulatki”, choróbska, które za moment będą trwały u nas już miesiąc… Za to w tym wszystkim powiedziałam sobie jakiś czas temu dość – gdy już nie miałam na nic ochoty właśnie, kupiłam sobie książkę. Nie że pożyczyłam od kogoś czy wyciągnęłam coś starego z regału – kupiłam SOBIE NOWĄ książkę. Tzn. książki kupuję regularnie, ale zauważyłam, że przeważnie dla dzieci. I to im czytam codziennie. A ja? Obudziłam się wtedy i uświadomiłam sobie, że minęło chyba kilka miesięcy od czasu, kiedy czytałam coś tylko dla siebie. Byłam w szoku – bo przecież książki zawsze były dla mnie ważne… Od tamtego czasu regularnie czytam. Znajduję chwilę dla siebie, żeby poczytać. Jednocześnie pielęgnuję chwile czytania z dziećmi – wcześniej zdarzało mi się wymigać, bo byłam zmęczona albo zwyczajnie mi się nie chciało… Teraz nie – to nasz wieczorny czas i „bajka być musi” ;). A te przytulańce dzisiaj z Helką… Och… :> Bezcenne!
Ja mam podobne odczucia, może nie tak, że się nie zwlekam przez 1,5 godziny, bo zwlec się muszę jak Ł. wychodzi do pracy, ale jednak. Czuję się wykończona do granic możliwości – i fizycznie i psychicznie. U mnie to jest także efekt zaburzeń hormonalnych więc liczę, ze leki trochę pomogą.
I też staram się czytać : )