Czy ja pierwszy raz od nie-pamiętam-kiedy usiadłam, żeby tak po prostu napisać Ci tu o swoich przemyśleniach? O tym, co czuję, co kotłuje się w mojej głowie, a może i Ciebie skłonić do refleksji? Być może. Czy grzebię w sobie ostatnio bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i to mi pomogło złapać kurs?
Na pewno.
Gdy dziś przy porannej kawie pomyślałam o tym wpisie, najpierw przyszedł mi do głowy tytuł. Jakieś „w głąb”; „do środka”, „wrócić do siebie…” , a potem chochlik w mojej głowie od razu rzucił mi na to cynicznym „i jak Ty to pod SEO opiszesz?!”… I dlatego właśnie dziś piszę wbrew chochlikowi – trochę w ramach autoterapii, a trochę, żeby pokazać Ci, jak to czasem wygląda po drugiej stronie ekranu, jak zmienia się człowiek, który tu dla Ciebie pisze i jak łatwo można zapędzić się w rozwoju.
Tak, ten wpis będzie chaotyczny. Chcę w końcu dać wybrzmieć moim myślom, podzielić się nimi z Tobą, nie dając dojść do głosu autocenzorowi. Od kilku dni intensywnie myślałam o tym, w jakiej formie chcę Ci to przekazać. Przychodził do mnie podcast, bo to emocjonalny temat i czułam, że tak byłoby najlepiej go przekazać, jednak … „życie to życie”, jak to wczoraj stwierdziła moja 5-latka ze świeżo wyjętą z gipsu nogą i wizją kolejnych co najmniej 6 tygodni rehabilitacji, siedzenia w domu i braku przedszkola. Skoro więc wkracza zmienna życie i nagranie podcastu w warunkach akceptowalnej ciszy nie wchodzi w grę, postanowiłam dziś po prostu to napisać…Później zdecyduję, co z tym dalej zrobić.
Gdy miałam kilkanaście lat chciałam być m.in. dziennikarką. Dość wnikliwie przyglądałam się wtedy kilku dziennikarzom/ dziennikarkom, analizując masę ich wypowiedzi. Czytałam wywiady i tak w jednym z nich trafiłam na zdanie, że tym, co psuje najlepszych dziennikarzy są…studia dziennikarskie i wtłoczenie ich wolności i kreatywności w ramy tego, co i jak się „powinno”. Nie pamiętam, czyje to były słowa, ale w ostatnich dniach mocno do mnie wróciły, bo dokładnie to poczułam w odniesieniu do mojego tworzenia w sieci. To, co do pewnego momentu pięknie mnie rozwijało, zaczęło być kulą u nogi i ograbiło mnie z kreatywności.
I jak Ty to opiszesz dla wyszukiwarki?!
Po co to pisać, jak Fb mocno ucina zasięgi, trudno się przebić z dobrą treścią i w ogóle pewnie nikt tego nie przeczyta?
Twoje treści powinny odpowiadać na konkretne potrzeby Twoich czytelników!
Regularność.
Spójny feed na Instagramie.
Cykliczność.
Bądź specjalistką w jakiejś dziedzinie.
I w końcu…
Kobieto, jaką WARTOŚĆ dajesz tym swojemu czytelnikowi?
Jak w innych kwestiach nigdy, tak w temacie tworzenia słyszałam chochlika w mojej głowie codziennie!
I jakoś tak ukradkiem umknęło mi, że wartością dla Was (co przecież wiem z wielu wiadomości!) są też moje przemyślenia, moje podejście do życia z patrzeniem na jego lepszą stronę, trochę optymizmu w tej szarej rzeczywistości, przekazywany drugiemu człowiekowi bezinteresowny uśmiech, może czasem „wirtualne przytulenie”, kiedy czytając moje wpisy pomyślałaś „mam tak samo”. Wpadłam w schemat pisania wpisów poradnikowych „jak…”, które – choć lubię je tworzyć – nie są moim powołaniem. Poradniki są fajne. Są super, sama strasznie je lubię, bo jestem konkretna i lubię znaleźć konkretną odpowiedź na swoje pytania albo dokładny tutorial jak coś zrobić. I takie produkty stworzyłam i pewnie jeszcze stworzę, ale … we mnie gra bardziej historia na książkę. Przytulającą książkę, do której będziesz chciała wracać
Do tego dotarło do mnie coś, co próbowało we mnie wybrzmieć już długo.
Ja nie byłam, nie jestem i wcale nie chcę być ekspertką od czegoś konkretnego, chyba, że tym czymś będzie fajne, bardziej świadome życie w zgodzie ze sobą. A to dziedzina, w której w mojej opinii nie można być specjalistą, bo zawsze rozwijając się jestem po prostu człowiekiem w drodze. Mogę Cię więc zabrać ze sobą w tę podróż, opowiedzieć o ścieżkach, które już przebyłam i podzielić się wskazówkami z cyklu „to mi pomogło na tym zielonym szlaku, może pomoże i Tobie”. Moją zaletą i wadą jednocześnie jest to, że ja robię naprawdę sporo rzeczy naprawdę dobrze. Lubię się uczyć i umiem robić to skutecznie. Jestem świetna w testowaniu wiedzy w praktyce i zdobywaniu jej na takim poziomie, jakiego akurat potrzebuję. Dlatego, owszem, mogłabym nauczyć każdą z Was, która jest na tej drodze do lepszego życia bardzo wielu umiejętności, które sama z ciekawości i dla własnej wygody zgłębiłam. I tak, umiem każdą z tych rzeczy na tyle, by osobę na poziomie „0” nauczyć jej w podstawowej wersji. No, ale przecież „nie można być ekspertem od wszystkiego!”. Na ziemię wróć, raz!
Tak więc z przekorą ostatnio pytam – a czemu miałabym być ekspertem, by porozmawiać z kimś na dany temat? Komu jest potrzebny ten tytuł? I czy ja go potrzebuję, żeby wiedzieć, że coś robię dobrze?
Czy kiedy prosiłam koleżankę swego czasu, żeby mnie nauczyła co znaczy „sparzyć śmietanę” i robić dobrą pomidorówkę, to się jej pytałam „a Ty jesteś ekspertem od gotowania?” czy jednak interesowała mnie ta konkretna umiejętność, którą ona posiadała, a ja nie? I czas, bo wolałam zadzwonić z pytaniem, zamiast przekopywać się przez google?
Czy gdybym, idąc tym tropem myślenia, napisała teksty czy wydała podręczniki o jakiejś tam umiejętności, Ty byś na nie trafiła, szukając rozwiązania i znalazłabyś je tam, to czy to przypadkiem nie jest wartość?
Czy trzeba być ekspertem od gotowania, żeby robić pyszne rodzinne obiady? NO NIE! Bo jeśli nie jemy krewetek, to ja nie muszę umieć ich przyrządzać ani wiedzieć, jak smakuje kawior, skoro go nie jadam. A ekspert, taki dajmy na to szef kuchni, musi. Czy wobec tego tylko szef kuchni może napisać książkę z przepisami na rodzinne obiady? No nie, zakładam, że dziś niemal każda z nas może… A jednak ja, jak i wiele moich koleżanek, z którymi rozmawiałam w ostatnich miesiącach, dałam się wpędzić w poczucie winy, jeśli „ruszyłabym” jakiś temat, w którym nie jestem ekspertem.
Mnie osobiście mierzwiło to w środku bardzo, bo ja po prostu kocham życie. A życie w swej definicji jest interdyscyplinarne i to jest piękne. Dziś uczę się więcej o rozumieniu swojej psychiki, by jutro uczyć się o tym, jak być lepszą mamą dorastającej dziewczynki, a pojutrze doszkolić się z podstaw medycyny, badań profilaktycznych, zalecanej suplementacji przy rekonwalescencji po złamaniu nogi i doskonalić się w smartshoppingu, próbując nie wydać majątku na zalecane suplementy. Za dwa dni za to będę chciała wywołać zdjęcia, więc poznam jakąś nową funkcję programu do obróbki albo sprzątając w sobotę odkryję nowy genialny sposób na doczyszczenie jakiegoś upartego brudu. I TO JEST OK.
Długie tygodnie zajęło mi, żeby samej sobie dać przyzwolenie na to, by po prostu pozostać sobą. Bo JA jestem interdyscyplinarnością. Ja jestem człowiekiem multitasking, który maniakalnie się uczy i uzależniony jest od nowości. Jestem człowiekiem, który umarłby z nudów, próbując zgłębić niuanse i szczegóły, które są potrzebne do bycia „ekspertem”. Zgłębiłam nawet, dlaczego tak się dzieje i dziś już rozumiem, jak działa mój prawopółkulowy mózg i jego myślenie rozgałęzione zamiast liniowego 🙂 W wielkim skrócie ja uczę się konkretnego „czegoś”, a nie np. całego programu po kolei. W ten sposób nauczyłam się m.in.
– podstaw robienia zdjęć i ich obróbki
– tworzenia albumów
– funkcjonalnego, niskobudżetowego urządzania wnętrz (bo mam fizia na tym punkcie)
– świadomego rodzicielstwa
– domowego odgracania
– zasad smartshoppingu
– skutecznej domowej wyprzedaży
– sprytnego less waste i minimalizmu
– sztuki organizacji sprytnej kuchni i komponowania ekspresowych obiadów
– sprzątania tak, by się nie narobić
– podstaw holistycznego podejścia do zdrowia rodziny
– planowania domowego, biznesowego i osobistego
– i tego, jak to spinać w działający system
Do tego jeszcze przecież biznesowo:
– szeroko pojętej grafiki
– prowadzenia firmy
– podstaw marketingu
– systemu reklamowego FB, systemów do mailingu
…i wielu innych rzeczy.
I choć absolutnie nie jest tak, że zamierzam tu zmiksować WSZYSTKO i jeszcze zaraz wydać produkty w tych tematach, to chcę dać sobie PRZESTRZEŃ na to, by pisać / mówić o tym, co aktualnie ze mną rezonuje. A to się zmienia i będzie się zmieniać tak, jak zmieniam się ja i moja codzienność. Choć kocham dziecięce gadżety i wszystko, co związane z małymi bąblami (i na blogu jest dużo takich wpisów, które na pewno pomogą każdej mamie – zobacz wpisy dla młodych mam) , to to nie jest coś, co jest teraz elementem mojej codzienności, którą czasem chcę się dzielić, bo moje dziewczyny mają prawie 6 i 9 lat (!) 🙂 Jednak kopalnia wiedzy jaka jest na blogu, tak jak i e-book, którego tworzę o smartshoppingu dla młodych mam to coś, co wciąż ma mega wartość i pomoże kobietom na takim etapie życia.
Podobnie jest z moimi workbook’ami o odgracaniu i domowej wyprzedaży. To są świetne, merytoryczne produkty bez zbędnego pitu-pitu. Umiem to robić. Jestem w tym naprawdę dobra. Ogarnęłam temat odgracania i wyprzedaży w działający, powtarzalny system i wiem, że setki kobiet, które z tymi produktami pracowały sumiennie, osiągnęły efekty, na których im zależało. Wiem więc, że jest w tym wartość i chcę, żeby te treści były dla Was dostępne jednak… mój mózg jest już gdzie indziej 😉 Szuka nowego projektu, chce się zająć czymś nowym. Nie ma we mnie ekscytacji na myśl o odgracaniu, bo dla mnie to już nawyk, stały element roku, pewna rutyna i nic nowego. Jeśli cokolwiek mnie w tym temacie jeszcze fascynuje, to to, jak na poziomie psychiki i jako efekt kuli śnieżnej takie zmiany w zarządzaniu rzeczami są w stanie zmienić nasze życie…więc może o tym będzie niebawem. Ostatnio jednak złapałam się na tym, że ja praktycznie od miesięcy w ogóle nie mówię, że przecież workbooki : 1) Skuteczne odgracanie i 2) Jak sprzedawać rzeczy w sieci to produkty dostępne w moim sklepie na stałe! Cały czas, jeśli potrzebujecie, możecie z nich skorzystać. I teraz….
BANG! Wieści z zaplecza, biznesy online od bebechów…
W końcu dojrzałam do tego, żeby oddzielić stałe, biznesowe działania od tego, o czym ja tu i teraz chcę opowiadać. Dlatego obecnie mniej mnie w widoczny sposób w Internecie, bo z Ł. rozkminiamy jak sensownie połączyć wszystkie nasze puzzle ( czyli m.in. Plakaty / moje E-booki ) w sprawnie działający biznes, w którym powstaną procedury i inne takie, które pozwolą nam z czasem coraz więcej zadań pobocznych i powtarzalnych delegować, a my skupimy się na rozwoju firmy + ja będę miała przestrzeń, żeby dalej być online tak, jak lubię i czuję.
Już od dawna tak działam ze współpracami na blogu: pojawiały i pojawiać się będą tutaj te, które wpisują się w nasz obecny styl życia i to, co czuję na dany moment. Ten model super mi się sprawdza od kilku lat, dlatego przy nim zostaję. Zostawiam sobie jednak przestrzeń na to, by odpuścić harmonogram treści podporządkowany biznesowi. Pisać wtedy, gdy poczuję chęć napisania o czymś ważnym, a nie dlatego, że „od tygodnia nic nie wrzucałam”. Tworzyć w temacie, który autentycznie tu i teraz jest mi bliski, bo tylko wtedy mogę podzielić się z Wami jakimś flow i dobrą energią. Tak już mam, że jak się do czegoś zmuszam, to nawet czekolada jest mi w stanie przestać smakować w ramach mentalnego oporu.
Szczerze – nie wiem, czy piszę ten wpis bardziej dla siebie, czy dla Was. Wiem jednak, że jest tu ze mną grupa kobiet, z którymi gramy w życie na podobnych zasadach. Myślę, że jeśli dotarłaś aż tutaj to pewnie do tej grupy należysz. Patrzymy przez podobne okulary i w podobnym kierunku.
Grupo Moich Kobiet, które są tu i czytają każdy nowy wpis – to Wam najbardziej chciałam wyjaśnić moje ostatnie „pojawiam się i znikam”.
Bo wiem, że Wy tu ze mną zostaniecie i nawet jeśli nowe treści pojawią się raz na miesiąc, a będzie w nich wartość, to Wy dla nich ze mną będziecie. I to jest piękne, dziękuję Wam za to, bo dla Was chce mi się tworzyć <3
Wierzcie mi, że nie ma dla mnie piękniejszych wiadomości niż te, w których któraś z Was pisze mi, jak (choćby pośrednio) dzięki moim treściom zmieniła swoje życie na lepsze. Bo to o tym w praktyce jest i świadome zarządzanie rzeczami i smartlife. O tym, by było Ci w życiu lepiej, wygodniej i bardziej komfortowo. Ale żeby tak było, musisz się zdobyć na odwagę, żeby zrobić swój prywatny remont. Czasem w przestrzeni, częściej w swojej głowie, niekiedy w relacjach. Zawsze, gdy patrzymy na efekt, warto mieć świadomość pracy, jaka się zadziała, choć nie było jej widać. To nie jest tak, że kiedykolwiek zdradzę Ci przepis na lepsze życie, bo po prostu takiego nie ma. To proces. Bycie w drodze. Otwartość na zmiany, na chwilowe wychodzenie ze strefy komfortu i wydeptywanie jej dookoła tak, by zataczała coraz szersze kręgi. Lepsze życie to połączenie zmian w bardzo wielu dziedzinach. To świadome zarządzanie przedmiotami wokół i decyzjami zakupowymi, ale też troska o wnętrze – zarówno to, w którym mieszkasz, jak i to całkowicie w środku siebie. To uważne obserwowanie swojego ciała i psychiki, świadomość w kontekście zdrowia, mądra profilaktyka. Ogrywanie codziennych obowiązków tak, żeby znaleźć balans pomiędzy porządkiem i zdrowym jedzeniem, a ilością czasu, jaki nam to zabiera. Dla mnie dobre życie to też uważne rodzicielstwo i budowanie więzi, żeby moje dzieci lubiły wracać do gniazda w dorosłości. To dbanie o relacje z mężem. To też własny rozwój i samoprzytulanie. Bycie dla siebie dobrą na wielu płaszczyznach.
Dorosłam, żeby dać sobie przyzwolenie na niebycie ekspertem i uwierzenie, że pomimo tego wciąż mogę dawać ludziom wartość.
To była długa droga, ale warto było ją przejść, żeby z otwartymi ramionami i sercem zaprosić Cię w to miejsce w ramach świeżego startu.
Kawy? Herbaty? Kocyk?
Usiądź wygodnie, rozgość się.
Bądźmy w kontakcie – najczęściej bywam jednak na Insta 🙂

Też mam podobnie. Ciekawy wpis.
Nie ma nic na siłę. Najlepsze teksty i najbardziej wartościowe dla czytelników, są te z głębi serca. Kiedy czytelnik sam potrafi wczuć się w nasze uczucia. Sama zauważyłam po moich tekstach, że właśnie te są najbardziej czytane.
Najważniejsze, by pozostać w zgodzie ze sobą i nie dać się poczuciu winy, ze nie jesteśmy idealne 😀 Powodzenia! <3
„Ale żeby tak było, musisz się zdobyć na odwagę, żeby zrobić swój prywatny remont. Czasem w przestrzeni, częściej w swojej głowie, niekiedy w relacjach.” Podobają mi się te 2 zdania, to prawa, że porządki najlepiej zacząć od siebie….
Oj tak, to jest prawda. „Chcesz coś zmienić, zacznij od siebie…”
Kochana! Pisz i rob swoje! Pamietam jak uwielbialam do ciebie wpadac po inspiracje ubraniowe, wygodnych lifehackow etc. Jakos to zniknelo kiedy jakies 2, 3 lata temu pojawil sie nurt ekspercki. Sama na tym poleglam bo stwierdzilam, ze nie chce byc ekspertem od niczego i zamknelam bloga bo jakos utracilam chec pisania. Mysle ze swiat internetowy pokazal gdzie teraz ci cali eksperci sa( jakos nie slysze o nich, nie wyskakuja mi na wallu) wiec wracaj na swoje tory! powodzenia!
Dziękuję za wsparcie, Sandra <3
Też czuję, że to dobry krok 🙂
Też mi się takie myśli w głowie pojawiają… ale czasem lubię po prosu napisać ot tak! Z serca 🙂